2014-05-22

TEREN GAVINOV & SIR I'AM

Obudziłam się rano. Leżałam na kanapie w salonie przykryta kocem, obok mnie Patrycja. Słońce świeciło już dosyć mocno. Spojrzałam na wiszący na ścianie zegarek, wskazywał 5:18. Patrycja przeciągnęła się i lekko zaspane wymieniłyśmy się spojrzeniami. Tak się kończy wspólne oglądanie filmów po nocy.
'Która godzina?- spytała Patrycja wspierając się na łokciu.
'5:38'. Trochę za wcześnie żeby coś robić. Ale z drugiej strony nie chciałam już leżeć. Podniosłam się, otworzyłam okno i wyszłam na taras. Było rześko, ale słońce dawało już o sobie znać. Trawa była jeszcze wilgotna od rosy, a od stajni słychać było rżenie koni. Uwielbiałam takie dni, owiane spokojem i słodkim nic nie robieniem. Weszłam do salonu i ściągnęłam Patrycję z łóżka. 'Wstawaj jedziemy w teren!'- powiedziałam stanowczo. Popatrzyła na mnie tylko, sprawdziła czy mówię poważnie, a po chwili kiwnęła głową i wstała. Ogarnęłyśmy pokój, wyniosłyśmy kubki, ułożyłyśmy porządnie poduszki i koce na kanapie. Potem poszłyśmy coś zjeść, umyć się, ubrać i w 15 minut byłyśmy gotowe do wyjścia.
Wchodząc do stajni szeroko otworzyłam duże drzwi, tak, aby wpuścić powietrza. Konie spojrzały na nas ciekawie i zarżały radośnie. 'Może najpierw jeszcze kawa?'- zaproponowała Patrycja. Jasne, że tak, bez dwóch zdań. Więc zaparzyłyśmy kawę, mocną, czarną kawę z odrobiną mleczka, które nadało jej ciemno-beżowej barwy. Najlepsza kawa na świecie to właśnie ta, wypita z rana w dobrym towarzystwie i w stajni przed treningiem lub terenem. Wzięłam z siodlarni siodło wszechstronne, to samo uczyniła Patrycja i weszłyśmy na korytarz. Od razu upatrzyłam sobie Gavinova, który chciał zwrócić swoją uwagę uderzając nogą w drzwi boksu. 'No już już'- powiedziałam podchodząc do niego. Złapałam za kantar i wprowadziłam go na stanowisko. Był trochę podekscytowany, ale mogę się założyć, że był pewny, że dostanie trochę owsa. Nie ma tak łatwo. Obok mnie Patrycja postawiła Sira. Parsknął na Gaviego, tupnął nogą, ale brak odpowiedzi sprawił, że się uspokoił. Gavi nie robił sobie nic ze stojącego obok kolegi. Bardziej zajęty był obserwowaniem czym go czyszczę i czy dobrze. Tak jakby mnie nadzorował. W między czasie pomachał trochę łebskiem, ogonem przed moją twarzą i ogólnie był zadowolony, że wychodzi na dwór. Stojący obok Kary trochę boczył się z Patrycją, ale ta nie dawała za wygraną i w końcu oba konie były czyściutkie. Zarzuciłam  na Gaviego beżowy czaprak, ochraniacze, siodło, ogłowie, Patrycja natomiast wzięła pastelowy, żółty czaprak, również ochraniacze i zaraz wyszłyśmy.
Wsiadłyśmy na wierzchowce na dziedzińcu i ruszyłyśmy powoli najpierw ścieżką wiodącą do głównej trasy, a potem skręciłyśmy. Żeby nie wozić się w te same miejsca zdecydowałyśmy pojechać nad jezioro. Konie szły spokojnie, i naprawdę jak na ogiery zachowywały się bardzo przyzwoicie. My natomiast rozmawiałyśmy o wczorajszym maratonie, jakiś zawodach i co nam się na myśl nasunęło. Śpiewały ptaki, las był jak z bajki, nieziemski. Zakłusowałyśmy i anglezując jechałyśmy tak jakiś czas. Widziałam jak Sir lekko się zbiera, gdy Patrycja delikatnie ruszyła ręką w tym celu, to było w tym koniu niesamowite. Natomiast Gavinov na początku był mocno zainteresowany otoczeniem, rozglądał się i mimo mojej pracy ręki niekoniecznie chciał się zganaszować. Jednak i mi udało się to zrobić. Zwolniłyśmy, kiedy przejeżdżał koło nas samochód, a znajomi nim jadący wesoło nam pomachali. Potem znów zakłusowałyśmy, miarowo, spokojnie, odpoczywając, nasłuchując dźwięków natury.  Ruszyłyśmy galopem, Gavi już tak nie ciągnął do przodu, mocno pracował zadem, a galop w jego wykonaniu był niewyobrażalnie miękki.Nagle z krzaków wyskoczyła sarenka, przebiegła przez drogę kilka metrów przed nami. Gavi to zauważył, trochę odskoczył na bok i zrobił wielkie oczy. Uspokoiłam go, poklepałam pomiziałam i dałam łydkę do ruszenia. Zaczęłyśmy się śmiać, widział to kto żeby taki duży chłop bał się małej sarenki. Przeszłyśmy do kłusa, a potem znów do galopu. Galopowałyśmy aż naszym oczom ukazał się brzeg jeziora, wtedy zwolniłyśmy, objechałyśmy je trochę i weszłyśmy do chłodnawej jeszcze wody. Było to miejsce, w którym woda sięgała koniom do nadgarstków. Brodziły w niej. Sir bawił się znakomicie, dałyśmy im się napić, a później Kary z impetem zaczął uderzać kopytem o taflę. Przekłusowałyśmy stąd brzegiem i wjechałyśmy znów na ścieżkę leśną. Gavi był przeszczęśliwy, szedł na długiej wodzy, rozluźniony i wesoło zamachiwał się ogonem. Zebrałam wodze i zakłusowałyśmy. Potem galop, szybszy żeby się rozbudzić i później przy przejeździe przez wieś powrót do stępa. Do Bernaux było już niedaleko, więc wjeżdżając na nieutwardzoną nawierzchnię przeszłyśmy do kłusa, a potem zaczęłyśmy stępować konie. Spojrzałam na zegarek, była 7:21, a więc na spokojnie zdążyłyśmy na karmienie. W drodze do stajni konie wyrównały oddechy, i przeschły. Rozsiodłałyśmy je i wstawiłyśmy do boksów. Po 15 minutach w stajni zjawił się Dean i razem z nim nakarmiliśmy konie, a później część wypuściliśmy na wybiegi.

2014-05-20

TEREN *KILL HIM & *FIN WAL & *AUTOMATIC & *MALBEA

Wyciągnęłam rzeczy z mojej przeuroczej BMKi i obładowana ulotkami, zakupami i innymi pierdołami ruszyłam do domu. Łapało mnie lekkie zmęczenie, tym bardziej, że musiałam zostać po godzinach z powodu nagłego wypadku. Wdrapałam się po stopniach i zaczęłam szukać klamki, w tej właśnie chwili drzwi otworzył Dean. 'Jesteś wreszcie, już myślałem, że nie przyjedziesz i miałem rozkręcać imprezę'- zmrużyłam oczy znad stosu trzymanych w rękach szpargałów. Wziął je ode mnie i zaniósł do kuchni. 'Jakiś męczący ten dzień dzisiaj'- stwierdziłam i włączyłam wodę na herbatę. Z lodówki wyciągnęłam obiad i zaczęłam go podgrzewać. 'To odpocznij, a potem Damon z Patrycją wymyślili teren, mamy jechać wszyscy razem'- chyba upadł na głowę. Jedyne o czym teraz marzyłam to uwalić się na łóżku i spać. Czajnik się wyłączył a mikrofalówka zapikała informując o gotowości jedzenia do spożycia. 'Jak ja nie mam siły, prędzej umrę niż na coś dzisiaj wsiądę'. 'Straszna z Ciebie maruda'-zrobił mi herbatę i podał obiad do stołu. 'No wiem'. Zjadłam, trochę się potem zdrzemnęłam i wstałam koło 16:30. Dean usiadł na łóżku. 'I co jedziesz?'. 'Mmmmmm..mmm'. 'No tak, wszystko jasne'- zaśmiał się. 'Pojadę'- wymruczałam. 'To polecę Ci wyszykować konia'-powiedział i zniknął, ja z opóźnieniem skinęłam głową i opadłam na pościel. Ale trzeba było wstać, skoro już się zgodziłam to nie ma przebacz. Zdjęłam porozciągany sweter, zmyłam rozmazany makijaż, ogarnęłam się i po 10 minutach stawiłam się w stajni. Z socjala wyciągnęłam kamizelkę, bo choć w południe było przyjemnie ciepło to teraz zaczynało się robić chłodniej, założyłam też sztyblety i miękkie sztylpy i weszłam na korytarz. Damon stał już koło gotowej Kill, a Patrycja dociągała popręg Malbei. Natomiast Dean opuścił właśnie strzemiona w mojej skokówce, która leżała idealnie na skarogniadym Fin Walu. 'Widzę nawet przydzieliłeś mi konia'- zaśmiałam się. 'Dziękuję'- uśmiechnęłam się, ucałowałam go w policzek i podeszłam do ogiera. Wyprowadziliśmy na dziedziniec nasze wierzchowce i ich dosiedliśmy. Następnie ścieżką ruszyliśmy w stronę lasu. Było przyjemnie ciepło, pierwszy dzień z serii: zakładasz tylko buty i wychodzisz z domu. Drzewa lśniły zielenią, po kilku ostatnich deszczach wszystko niesamowicie pachniało. Dałam Fin Walowi dłuższą wodzę, wciąż trzymając go na kontakcie. Szliśmy dwójkami, Dean z Damonem na początku, a za nimi my z Patrycją. Chłopaki z przodu rozmawiali o motocyklach, Damon szykował się na zakup jakiejś crossówki, co Dean od razu podłapał. Był miłośnikiem motorów, na półkach oprócz jeździeckich gazet leżały także jego motoryzacyjne. Zaczęli się wymieniać poglądami i opiniami na temat różnych marek i modeli. My natomiast zajęte byłyśmy mówieniem o przyjeździe nowego ogiera jakim miał być kuc Lannister. W pewnym momencie Dean zawołał, że ruszamy kłusem. Zebrałam wodze i dałam Finowi lekką łydkę. Chętnie szedł za końmi i przyglądał się idącej obok Malbei. Jednak ta w ogóle nie zwracała na niego uwagi radośnie kłusując i wymachując ogonem. Automatic z przodu parskał co chwilę na Kill. Jechaliśmy tak jakiś odcinek lasem. Konie odrobinę się rozgrzały, ale przeszliśmy do stępa, kiedy z naprzeciwka wyszło na spacer kilka osób. Minęliśmy ich spokojnie, a będące z nimi dzieci ciekawie i z podekscytowaniem patrzyły za nami. Stępowaliśmy jeszcze chwilkę i przy wyjeździe na polanę zakłusowaliśmy. Objechaliśmy polanę dookoła, a później wjeżdżając na nią zagalopowaliśmy. Automatic strzelił baranka, ale Dean mocno trzymał się na jego grzbiecie. Fin również był mocno uradowany, czułam jak rozpala ogień pod kopytami. Widziałam jak Patrycja przytrzymuje Malbeę, bo ta z kolei była już myślami po drugiej strony polany. Jechaliśmy na zakładkę żeby nikt nikomu w tyłek nie wjechał. Przejechaliśmy wzdłuż linii lasu, a później trochę się pościgaliśmy. Co prawda jakimś cudem wygrała Kill, a tuż za nią gonił Automatic. Zarówno Malbea jak i mój rumak byli cali spoceni po takich wyścigach. Zjechaliśmy znów na ścieżkę przechodząc wcześniej do kłusa, a teraz do stępa. Nie tylko konie się zmęczyły, zauważyłam, że i mój oddech przyspieszył. Chyba mi tego brakowało. Ze względu na pracę i obowiązki zapomniałam, że oprócz treningów istnieje coś tak cudownego jak teren. I nie byle jaki, Leedowski. Po jakimś czasie znów ruszyliśmy kłusem, Kill z samego początku nawet zagalopowała i szła tym galopem w naszym tempie. Jednak Damon przywrócił ją po chwili do porządku. 'Nie wiedziałam nawet, że ten koń jest tak wszechstronnie utalentowany'- powiedziałam. 'Już ją biorę w trening ujeżdżeniowy! Damon nawet jej nie rozbieraj jak wrócimy to od razu wezmę ją na maneż!- zawołała Patrycja i zaczęliśmy się śmiać. Zagalopowaliśmy mijając stos drewna i podjeżdżając pod górkę. To był spokojny galop, ale po chwili znów ruszyliśmy szybciej. Zrobiłam półsiad i odciązyłam ogierowi grzbiet. Od razu poszedł szybciej. Malbea nie była gorsza i równo dotrzymywała nam kroku. Chłopaki z przodu bawili się świetnie, tak uchachanych nie widziałam ich dawno. To między innymi miłość do koni sprawiła, że są dobrymi przyjaciółmi. Kiedy dojeżdżaliśmy do dość ostrego zakrętu zwolniliśmy do kłusa, tutaj też spotkaliśmy spacerowiczów, którzy wesoło nas pozdrowili. Jechaliśmy tak jeszcze część drogi, a później, gdy naszym oczom ukazał się znak BERNAUX STUD zwolniliśmy do stępa. Przeszliśmy ścieżką do stadniny, a później w celu całkowitego rozstępowania koni chodziliśmy jeszcze po jej terenie. Następnie rozsiodłaliśmy konie, wróciliśmy wszyscy do domu i zrobiliśmy dużą kolację, bo szczerze mówiąc strasznie zgłodnieliśmy. Dzień zakończył się bardzo miło, poproszę takich więcej.

2014-05-14

TRENING SKOKOWY *AUTOMATIC

Świeciło majowe słońce. Ostatnio wszyscy mieliśmy dużo na głowie. Rozpoczynający się letni sezon w Bernaux, przyjechali kupcy nasienia z Niemiec i Holandii, oczywiście treningi i praca. Nie wiadomo w co ręce włożyć. Takie refleksje naszły mnie podczas podwyższania przeszkód na parkurze. Ale przyszedł wymarzony wolny piątek i razem Shamvari udaliśmy się do stajni. Sham nie wsiadała, ostatnie zawody poruszyły uszkodzone kolano i moja luba chodziła w ortezie. Mimo to razem wyciągnęliśmy Gniadego z boksu i wyczyściliśmy go. Automatic przy Sham to zupełnie inny koń, stał w miarę grzecznie, kiedy czyściłem mu kopyta i sczesywałem sklejki. Dał się też pokornie osiodłać, gdy dziewczyna smyrała go po nosie. Wyszliśmy na dziedziniec, podsadziłem ją by wsiadła i razem przeszliśmy na parkur, pomogłem jej zsiąść, a sam dosiadłem ogiera. Podwyższone przeze mnie przeszkody mogły mieć teraz około 150 cm, czyli coś dla mnie i Automatica.
Zacząłem go stępować, z początku stęp po ścianach, potem volty, zmiany kierunku, zatrzymania i ruszenia. Potem kłus, cavaletti, ogier nie wyrywał szedł miarowym, ale energicznym kłusem, wysoko podnosił nogi uważając na położone wyżej, bo na krzyżakach drągi. Wjechaliśmy na dużą voltę, gdzie mocniej go zebrałem, podstawił zad i żuł wędzidło. Kiedy byliśmy gotowi zagalopowałem, powyginałem go na obydwie strony i przeszliśmy do stępa. Później znów kłus i zagalopowanie. Najechaliśmy spokojnie na stacjonatę, skoczył ją bez zawahania od razu będąc gotowym na kolejny sygnał. Skierowałem go na szeroki okser, tutaj mocno się wybił i również oddał bezbłędny skok. Przy najeździe na kolejną przeszkodę jaką był dość szeroki i wysoki trippl dałem mu mocniejszą łydkę, aby przyspieszył, dalej był mur i znów stacjonata z ciasnego zakrętu. Tutaj mocno go skróciłem, uważając żeby nie zrobić mu dziury w brzuchu od łydki. Ale i ze stacjonatą sobie poradził. Wjechaliśmy w szereg trzech przeszkód, stacjonata i dwa oksery, wszystko na odległość jednego foulee. Nie było łatwo, weszliśmy w miarę spokojnie- w miarę, bo dynamika tego konia nie pozwala na inne stwierdzenie. Stacjonata poszła gładko, pierwszy okser też, natomiast drugi był podparty mocną łydką i dosiadem, w innym razie nie wiem gdzie byśmy wylądowali. Zrobiłem dużą voltę, najechałem stacjonatę, i znów w szereg. Pilnowałem go żeby nie uciekał na boki, żeby nie przyspieszył i nie zwolnił, a swoją energię przekierował na styl i potęgę skoku. Hop, hop, hop i wyszło świetnie. Dalej najechaliśmy na stacjonatę z plandeką, którą Automatic połknął z dużym zapasem. Szeroki najazd na pijany okser i przekłusowałem go chwilę, przeszliśmy do stępa. 'Niezły z Ciebie kowboj'- zawołała Sham z trybun. 'Umiesz jeszcze jakieś sztuczki?'. 'A jak! Pewnie, że umiem. Teraz przyszedł czas na popisowy numer!'. Automatic szedł szybkim stępem, opuścił głowę, żuł wędzidło. Wszedłem na mocniejszy kontakt i zagalopowałem ze stępa na co Sham wesoło zawyła. Żeby nie cackać się z byle czym ruszyliśmy na nietykaną wcześniej linię. Stacjonata i double, odległość między nimi na 7 foulee, to nie był dla nas żaden problem. Dalej najechaliśmy na mur i pijany okser, bezbłędnie. Samotnie stojąca stacjonata, nielubiany szereg (znów pilnowałem ogiera żeby po drodze nic nie wykombinował), okser, jeszcze raz linia i na zakończenie, jako wisienka na torcie przeskoczyliśmy z dużym zapasem trippla. 'Jestem z was bardzo zadowolona'- powiedziała Sham, kiedy wjechałem rytmicznym kłusem na voltę koło trybun. 'Brawo Aut!'- ogier potrząsnął łbem i parsknął. Występowałem go i razem z Sham wróciliśmy do stajni i wyrzuciliśmy go na wybieg.

TRENING SKOKOWY *DE SOTE DEERN

Sham wyszła dzisiaj na zmianę do kliniki, a ja akurat miałem wolne. Postanowiłem pozałatwiać wszystkie papierkowe sprawy dotyczące rachunków, a następnie pójść zrelaksować się w stajni. Nie powiem, że zeszło mi krótko, bo kalkulator i laptop zostawiłem dopiero koło 14:30. A więc 3 bite godziny. No nic. W socjalu siedziała Patrycja, która przeglądała jakiś magazyn, a w drodze do stajni widziałem zmagającego się z Kill Adriana. Założyłem oficerki, wciągnąłem na ręce rękawiczki i wyciągając z siodlarni skokówkę ruszyłem na stanowisko, gdzie wszystko najpierw przyszykowałem, a potem poszedłem po Sote. Klacz wyglądała ciekawie z boksu i nawet wydała się zadowolona, że z niego wychodzi. Poklepałem czarną szyję, przeczesałem gęstą grzywkę i dałem jej na zachętę kostkę cukru. Tym chyba kupiłem jej miłość. Przy oporządzaniu trochę się ze mną boczyła, nawet przy czyszczeniu kopyt próbowała przekuśtykać na inne miejsce. Podniosłem głos raz i drugi i stanęła w miejscu oglądając się co dalej robię. Założyłem jej już bez żadnych incydentów ochraniacze, bordowy czaprak, ogłowie z wytokiem i skokówkę. Przy podciąganiu popręgu nie była zachwycona i skuliła uszy, ale niczym nie przejęty zrobiłem swoje i wyszliśmy na parkur. Akurat Adrian skończył i minęliśmy się prawie przy samych drzwiach stajni.
Na placu wsiadłem. Bardzo fajne było to, że nie musiałem zmieniać wysokości przeszkód. Obydwie klacze chodziły mniej więcej te same klasy, a więc nie było takiej potrzeby. Rozstępowałem Deern, rozkłusowałem, ciągnęła do przodu, ale nie pozwalałem na przyspieszanie blokując ją dosiadem i odrobinę rękę. Przy zagalopowaniu Sote prawie eksplodowała z radości, oczywiście dużo większą radość sprawił jej skok przez pierwszą stacjonatę. Była jak małe dziecko, które dostało zabawkę. A ja byłem w swoim żywiole. Najechaliśmy na stojący niedaleko okser, z tym też nie było najmniejszego problemu, galopowaliśmy dalej na doubla, podwyższanego krzyżaka i pijany okser. Klacz szła jak torpeda, była bardzo szybka, a między przeszkodami poruszała się jak zwinka. Skoczyliśmy jeszcze trippla i przeszliśmy do stępa, poklepałem ją, bo jak na razie mogłem powiedzieć, że jestem z niej dumny. Odpoczęliśmy i znów zagalopowaliśmy. Kolejnym celem był szeroki okser w linii ze stacjonatą, około 8 foulee, potem szybki zwrot, skok przez żółto-niebieską stacjonatę i wjazd w szereg. Tutaj musiałem ją trochę przyhamować, skrócić, przytrzymać bo z rozpędu nie wyrobiłaby się na drugiej przeszkodzie jaką był trippl. Pierwsza stacjonata pokonana bezbłędnie, natomiast przy tripplu słyszałem jak stuknęła kopytem w drąg. Zrobiłem okrążenie i powtórzyłem najazd. Klacz znów chciała przyspieszyć, ale nie pozwoliłem na to, w odpowiednim tempie doprowadzając do przeszkody i pilnując miejsca wybicia. Zarówno stacjonatę i trippla skoczyła na czysto. W tym momencie usłyszałem gromki aplauz, obejrzałem się i zobaczyłem moją kobietę z torba na ramieniu i kluczami w ręce przyklaskującą mojemu przejazdowi. Zwolniłem do kłusa, a w tym czasie Sham przeszła pod balustradą. Zatrzymałem się przy niej, pochyliłem i ucałowałem na przywitanie. Sote mieliła w pysku wędzidło, szybko oddychała przestępując z nogi na nogę. 'Jak w pracy?'- spytałem i ruszyłem stępem do przodu co by Deern nie dostała kolki i nie wytarła się spocona o Sham. 'Nieźle, chociaż dużo roboty. Na dodatek miałam dzisiaj dwójkę dzieci i na koniec panią Morrison, a wiesz jaka ona jest'- przewróciła oczami. 'No wiem'- przytaknąłem. 'Zresztą opowiem Ci jak skończysz i przyjdziesz do domu'- machnęła ręką i przeszła do samochodu wyciągając z niego zakupy. Ja natomiast zebrałem Deern i zagalopowaliśmy. Wjechaliśmy jeszcze raz na linię, potem pijany okser, stacjonata, duoble i koniec. Przetarłem pot z czoła, z radością i
dumą poklepałem karą i po występowaniu wróciliśmy do stajni. Co prawda Deern trochę zesmutniała wracając do boksu, ale obiecałem jej po cichu wyjście za chwilę na wybieg. Kiedy zdjąłem oficerki i założyłem na siebie zwykłe ubranie Patrycja wyciągnęła na wybieg kilka koni wraz z Sote.

TRENING CROSSOWY SAMVAIA

Po świetnym obiedzie, który ugotowałam w chwilę, bo tak naprawdę zrobienie piersi z kurczaka w cukiniach, ziołach i z młodymi ziemniaczkami nie wymaga dużo czasu ani roboty, postanowiliśmy odpocząć. Dean wrócił z pracy i widziałam, że jest padnięty. Szybko zasnął na kanapie. Ja natomiast poleżałam chwilę z nim, sprawdziłam pocztę i poczekałam do 16:00 aż na zmianę warty przyjedzie Damon. Kiedy zobaczyłam zajeżdżające pod Bernaux granatowe Subaru Forrester ubrałam się i wyszłam. Akurat doszłam do auta, gdy Damon z niego wysiadł.
'O proszę kogo my tu mamy'- zawołał.
'No hej. Wybieram się właśnie na trening i myślałam że może wsiądziemy razem'.
'Niech będzie jak mówisz'- nacisnął przycisk na kluczu, a samochód zamknął się wydając przy tym specyficzny dźwięk. Do kantorka weszliśmy razem, Patrycja właśnie ściągała oficerki i zmieniała je na adidasy. 'Marzę o rześkim prysznicu'- stwierdziła, na co odrzekłam, że przecież może wykąpać się u nas, ale stanowczo zaprzeczyła, wyściskała mnie i szybko się zmyła. My natomiast przebraliśmy się w prawdziwe jeździeckie stroje i wyszliśmy na korytarz. 'Ja to dzisiaj Samvaię'-powiedziałam przytakując sobie skinieniem głowy. Damon rozejrzał się, założył ręce i robił miny. Mogę śmiało stwierdzić, że oglądanie go takiego niezdecydowanego to jedna z najśmieszniejszych rzeczy na świecie. 'Dobra, wezmę Commanda na skoki bo chyba i tak dawno nikt z nim nie walczył'. Wyciągnęłam moje gniade złotko z boksu i postawiłam je na stanowisku. Miała kilka sklejek i po ganianiu po wybiegu była trochę zakurzona, ale zgrzebło, kopystka, grzebień i była gotowa. Założyłam jej ochraniacze, ogłowie z wytokiem, skokówkę z napierśnikiem i wyszłyśmy na dziedziniec.
Wsiadłam i spokojnie przejechałyśmy sobie stępem na plac crossowy. Tam podciągnęłam popręg, jeszcze chwilę postępowałam i ruszyłyśmy kłusem. Na wolnym od przeszkód terenie porobiłyśmy volty, porozciągałyśmy się i zagalopowałyśmy. Kiedy doszłam do wniosku, że jesteśmy gotowe na skoki najpierw dałam jej chwilkę na złapanie oddechu, a potem najechałyśmy na przewalona kłodę. Samvaia rozochociła się z deka, następną hyrdę skoczyła z dużym zapasem. Dalej był rów z wodą, który również nie sprawił jej żadnego problemu. Podjechałyśmy także pod górkę i zeskoczyłyśmy z niej przy okazji przeskakując stacjonatę ustawioną z belek. Jednak Samvaia już nie tak radośnie podeszła do sprawy dość szerokiego, drewnianego stołu, zwolniła i próbowała go ominąć. Najechałyśmy na niego, ale nie był to dobry skok. Nawróciłyśmy się i powtórzyłyśmy to. Tym razem dałam jej więcej łydki i pchnęłam dosiadem, przyspieszyła i wzięła go wielkim susem. Przejechałyśmy przez sadzawkę z wodą, wskoczyłyśmy na podest, przeskoczyłyśmy przez klodę i zwolniłyśmy do kłusa, i na chwilę do stępa. Poklepałam klacz, obie odpoczęłyśmy minutkę i zagalopowałyśmy. Przejechałam między przeszkodami czając się drewniany przechylony płot podparty belkami. Skoczyłyśmy go z mocną łydką, później zajęłyśmy się kłodą znów rowem, ponownie stołem, teraz z większym zaangażowaniem i bez paniki w oczach, a później podest, hyrda i koniec. Zasapałam się jak dzika, klacz również, więc po uspokojeniu oddechu przestępowałyśmy pod stajnie, wprowadziłam Sam do boksu i wróciłam do domu.

TRENING UJEŻDŻENIOWY NINYON

'Piiiik! Piiiik! Piiiik!'- cholerny budzik. Machnęłam ręką i zrzuciłam go na podłogę. Która mogła być godzina? 5:00? Spojrzałam leniwie na leżący bezwładnie zegarek, wskazywał 7:30. Po wczorajszym spotkaniu ze znajomymi, którzy siedzieli do późna byłam ledwo żywa. Dean również się rozbudził, ale tylko coś mruknął pod nosem, obrócił się na drugi bok i znów zasnął. Mimo zmęczenia założyłam szlafrok i zeszłam na dół. Dookoła panowała błoga cisza. Na dworze trochę wiało, było pochmurnie, ale pootwierałam okna, by wpuścić trochę świeżego powietrza. Spojrzałam w kalendarz, była sobota, a więc oboje z Deanem mamy wolne, a, że on jeszcze spał postanowiłam polecieć do stajni wsiąść na coś i wrócić jeszcze na śniadanie. Ogarnęłam się w miarę szybko, szybki prysznic poprawił krążenie i postawił mnie na nogi, w rękę złapałam świeżo zaparzoną kawę w kubku i ruszyłam do stajni. Wraz z moim wejściem wybiła 8:00. W kantorku spotkałam Patrycję z Adrianem, którzy rozprawiali o jakiś meblach. Zamieniłam z nimi kilka zdań, przebrałam się w bryczeski, założyłam oficerki i wyszłam na stajnie znaleźć sobie cel na dzisiejszy trening. Weszłam do boksu Spectrum, ale w tym samym czasie obok pojawiła się Patrycja. 'Ruda się obtarła wczoraj na pastwisku'. Spojrzałam na dziewczynę krzywiąc się nieco, obejrzałam klacz i rzeczywiście była obtarta. 'Kurde. Niedobrze'. Patrycja wzruszyła ramionami. 'Weź sobie Ninyon albo coś'. Wyszłam z boksu, zamknęłam drzwi i stwierdziłam, że to dobra myśl. Patrycja szła razem ze mną. Klacz już wyglądała zza boksu i radośnie machnęła głową jak podeszłam bliżej, przywitałyśmy się czule i wyprowadziłam ją na stanowisko. Czyszczenie poszło sprawnie, założyłyśmy jej owijki, czaprak z kompletu, ogłowie i moją ukochaną Prestiżoską ujeżdżeniówkę. Ze względu na wzmagający się na dworze wiatr postanowiłam poćwiczyć na hali.
Wsiadłam i zaczęłam stępować. Ninyon była w dobrym humorze, szła rozluźniona, a gdy Patrycja usiadła na trybunach bacznie się jej przyglądała. Zaczęłyśmy od najprostszych rzeczy typu zebranie i oddanie wodzy, a potem zatrzymania i ruszenia. Podciągnęłam popręg i ruszyłyśmy kłusem. Nin była skoncentrowana, szła równym, miękkim kłusem i mocno pracowała zadem. Zrobiłyśmy kilka volt, zmian kierunku, przejścia ze stępa do kłusa , z kłusa do stój i tym podobne. Po tych ćwiczeniach znów przeszłam do stępa, zrobiłyśmy dużą voltę i do kłusa. Wychodząc z zakrętu na długiej ścianie zagalopowałyśmy. Nin od razu zareagowała na łydkę. Galopowała energicznie, ale nie pędziła do przodu, podstawiała tylne nogi mocno pod kłodę. W galopie również porobiłyśmy volty, a następnie zajęłyśmy się skracaniem i wyciąganiem galopu. Nin była bezbłędna, reagowała na najdelikatniejsze sygnały. Przeszłyśmy do kłusa, w którym po przekątnej przećwiczyłyśmy wyciągnięty kłus, a następnie po obwodzie przejechałyśmy pasażem na środku krótkiej ściany robiąc piaff. Klacz opuściła nisko zad i wysoko podnosiła nogi. Ruszyłyśmy pasażem, po przekątnej zrobiłyśmy ciąg w lewo do połowy maneżu, a od drugiej połowy na prawo. I w narożniku ruszyłyśmy galopem, rytmicznym i spokojnym. Wjeżdżając na środek zrobiłyśmy piruet zawracając, a następnie wjeżdżając znów na przekątną przejechałyśmy ją wyciągniętym galopem. Przeszłam do kłusa i do stępa dając klaczy długą wodzę. Wyciągnęła szyję i wydłużyła krok. Przeszłyśmy tak okrążenia, a następnie zebrałam ją i ruszyłyśmy kłusem w pasażu. Wjechałam na voltę i będąc na środku zrobiłyśmy piaff. Dalej w pasażu, ciąg i zagalopowanie. Piruet w galopie, wjazd na przekątną i lotna zmiana nogi co foulee. Volta i znów wjazd na przekątną i tym razem ciąg w galopie, najpierw na prawo, a po zmianie kierunku na lewo. W końcu stwierdziłam, że wszystko co miałyśmy przećwiczyć jest przećwiczone i przeszłam do kłusa, a następnie do stępa i poklepałam radośnie klacz przy okazji smyrając ją szyi. Zarówno ja jak i ona byłyśmy zadowolone z wykonanej pracy. Patrycja również podczas mojej jazdy z aprobatą komentowała wykonywane elementy. Puściłam luźno wodze i dałam klaczy wyciągnąć się i odpocząć. Kiedy zwolniła oddech zsiadłam i wróciłyśmy do stajni. Odstawiłam Ninyon, a w tym czasie Adrian szykował Malbeę na trening. Przebrałam się i wróciłam do domu, gdzie Dean czekał na mnie ze śniadaniem.

2014-05-13

TRENING SKOKOWY *PAN DNIA

Taki się ze mnie zrobił ranny ptaszek, że wstałam ranną rosą, starając się nie budzić Deana, który i tak jakimś cudem mnie wyczuł i wcale nie chciał wypuścić z łóżka. Była sobota, więc o 7:45 w stajni był tylko Damon. Razem z Deanem zczołgaliśmy się na dół, zjedliśmy śniadanie, ja się szybko ubrałam, Mój postanowił poleżeć jeszcze chwilę. W drzwiach stajni spotkałam najlepszego sobotnio-rannego stajennego na świecie. Oczywiście zaczął się śmiać, gdy usłyszał takie przywitanie. Weszliśmy do środka, ja przebrałam się w roboczy strój; wcisnęłam pod pachę skokówkę i poszliśmy po Pana. A Pan, jak to Pan buszował po swoim boksie zjadając resztki siana pozostałe po śniadaniu. W swojej niebieskiej derce wyglądał wyjątkowo niewinnie. 167 cm wcielonego łobuza. Nie był zainteresowany naszym towarzystwem aż otworzyliśmy boks. Rzucił na nas okiem i pokornie dał się wyprowadzić na stanowisko. Zdjęliśmy derkę, wyczyściliśmy sklejki, rozczesaliśmy grzywę i ogon i po osiodłaniu byliśmy gotowi do pracy. To był dobry dzień Panka, stał o dziwo wyjątkowo grzecznie i nawet nie parsknął jak czyściłam do przy pachwinach.
Wyszliśmy na parkur, wsiadłam i zaczęłam go powoli rozgrzewać. W między czasie przyszedł Dean, więc poprosiłam chłopaków żeby obniżyli kilka przeszkód. Uwinęli się z tym zadaniem całkiem szybko, ja w tym czasie zdążyłam przekłusować Pana, trochę go porozciągać, powyginać, pomęczyć na cavaletti, a kiedy chłopaki wrócili na ławkę zagalopowałam. Nie obyło się bez radosnego, małego baranka, ogier galopował rytmicznie, trochę musiałam go nawet przyhamowywać żeby się za bardzo nie rozhulał. Widać było, że dwudniowy odpoczynek dobrze mu zrobił, pokłady energii skumulowały się i oto efekt. Miałam nadzieję, że ogier przełoży to również na skoki i wcale się nie pomyliłam. Najechałam na najniższy okser, który został pokonany z palcem w nosie, później wyższa stacjonata- Pan skoczył ze sporym zapasem, dalej był szereg na dwa foulee. Skróciłam galop, na pierwszym okserze Panek wybił się prawie w kosmos, a trippla, do którego zachęciłam go jeszcze łydką przeskoczył prawie razem ze stojącym niedaleko płotem- mało brakowało. Ku uciesze chłopaków oczywiście, bo mieli z tego niezłą radochę. Przeszłam do kłusa, zrobiłam kilka volt i znów zagalopowałam. Teraz najechaliśmy na stacjonatę z plandeką, ogier znów poczuł ogień pod kopytami, ale nie dałam mu się rozpędzić, zamknęłam go w łydkach i w ręku i w miarę spokojnie dojechałam do przeszkody, tą przeskoczył całkiem normalnie. Później szeroki okser, tu dałam mu trochę luzu i odpowiednio to wykorzystał, a następnie nawrót i najazd na niebiesko-żółtą stacjonatę i linię. Z niczym nie miał problemu. Skierowałam go teraz na wyższego trippla, wyciągnął się i bez zrzutki pogalopowaliśmy dalej, usłyszałam jednak jak puknął kopytem w drąg, więc postanowiłam powtórzyć skok. Najechałam jeszcze raz dając mu mocniejszą łydkę, jednak tym razem zrzucił. Przeszłam do kłusa, w tym czasie Damon poprawił przeszkodę. Po chwili odpoczynku znów najechałam na nieszczęsnego trippla, jednak poprzedziłam go czystym skokiem przez niższą stacjonatę z plandeką. Mocna łydka, poparta mocnym dosiadem i skok. Zdawałam sobie sprawę, że na co dzień ogier skakał niższe przeszkody, ale pokonując 130 cm z dużym zapasem na początku mógł także dać radę 140 cm. Pan zmobilizował się chyba to trochę większego wysiłku i grzecznie posłuchał się swojej amazonki oddając imponujący skok przez trippla. Bezbłędny. Potem ruszyliśmy jeszcze na szereg, okser i znów trippla. Tym razem wszystko wyszło tak jak trzeba  i po rundzie honorowej z owacjami Damona i Deana na stojąco wokół zdobytego parkuru przeszliśmy do kłusa, a potem zaczęłam stępować ogiera. Był zmęczony, oddychał szybko, ale prawie kłusował w miejscu. Po kilku minutach uspokoił się i kiedy wyrównał oddech opuściliśmy parkur i wróciliśmy do stajni. Rozsiodłałam Pana, poklepałam po kolorowej szyi, dałam odpocząć a później wypuściliśmy konie na wybieg.

2014-05-10

OFERTA #003

Dla: Rivienne Alchala | Alchala Valley
Po: Lexus 2004 trk
Od: Ninyon 2005 trk

Imię potomka: kl. Naraskanaia
Rasa: koń trakeński
Predyspozycje: dresaż kl. CC

2014-05-01

Aktualności

Do Bernaux przyjedzie parę nowych, świetnych koni, na co czekamy z niecierpliwością. Duża większość koni ma już w boksach opisy. Zachęcam do składania zamówień, co prawda w okresie 5-16 maja mogę być mało aktywna aczkolwiek później wszystkie chętnie zrealizuję. Na sprzedaż mamy klacz:
CEPHEE- 15 000 H












Chętnych na na klacz proszę o złożenie formularza kupna pod tym postem. W niedługim czasie planujemy jakieś zawody, o jakim charakterze? Jeszcze zobaczymy ;)