Obudziłam się rano. Leżałam na kanapie w salonie przykryta kocem, obok mnie Patrycja. Słońce świeciło już dosyć mocno. Spojrzałam na wiszący na ścianie zegarek, wskazywał 5:18. Patrycja przeciągnęła się i lekko zaspane wymieniłyśmy się spojrzeniami. Tak się kończy wspólne oglądanie filmów po nocy.
'Która godzina?- spytała Patrycja wspierając się na łokciu.
'5:38'. Trochę za wcześnie żeby coś robić. Ale z drugiej strony nie chciałam już leżeć. Podniosłam się, otworzyłam okno i wyszłam na taras. Było rześko, ale słońce dawało już o sobie znać. Trawa była jeszcze wilgotna od rosy, a od stajni słychać było rżenie koni. Uwielbiałam takie dni, owiane spokojem i słodkim nic nie robieniem. Weszłam do salonu i ściągnęłam Patrycję z łóżka. 'Wstawaj jedziemy w teren!'- powiedziałam stanowczo. Popatrzyła na mnie tylko, sprawdziła czy mówię poważnie, a po chwili kiwnęła głową i wstała. Ogarnęłyśmy pokój, wyniosłyśmy kubki, ułożyłyśmy porządnie poduszki i koce na kanapie. Potem poszłyśmy coś zjeść, umyć się, ubrać i w 15 minut byłyśmy gotowe do wyjścia.
Wchodząc do stajni szeroko otworzyłam duże drzwi, tak, aby wpuścić powietrza. Konie spojrzały na nas ciekawie i zarżały radośnie. 'Może najpierw jeszcze kawa?'- zaproponowała Patrycja. Jasne, że tak, bez dwóch zdań. Więc zaparzyłyśmy kawę, mocną, czarną kawę z odrobiną mleczka, które nadało jej ciemno-beżowej barwy. Najlepsza kawa na świecie to właśnie ta, wypita z rana w dobrym towarzystwie i w stajni przed treningiem lub terenem. Wzięłam z siodlarni siodło wszechstronne, to samo uczyniła Patrycja i weszłyśmy na korytarz. Od razu upatrzyłam sobie Gavinova, który chciał zwrócić swoją uwagę uderzając nogą w drzwi boksu. 'No już już'- powiedziałam podchodząc do niego. Złapałam za kantar i wprowadziłam go na stanowisko. Był trochę podekscytowany, ale mogę się założyć, że był pewny, że dostanie trochę owsa. Nie ma tak łatwo. Obok mnie Patrycja postawiła Sira. Parsknął na Gaviego, tupnął nogą, ale brak odpowiedzi sprawił, że się uspokoił. Gavi nie robił sobie nic ze stojącego obok kolegi. Bardziej zajęty był obserwowaniem czym go czyszczę i czy dobrze. Tak jakby mnie nadzorował. W między czasie pomachał trochę łebskiem, ogonem przed moją twarzą i ogólnie był zadowolony, że wychodzi na dwór. Stojący obok Kary trochę boczył się z Patrycją, ale ta nie dawała za wygraną i w końcu oba konie były czyściutkie. Zarzuciłam na Gaviego beżowy czaprak, ochraniacze, siodło, ogłowie, Patrycja natomiast wzięła pastelowy, żółty czaprak, również ochraniacze i zaraz wyszłyśmy.
Wsiadłyśmy na wierzchowce na dziedzińcu i ruszyłyśmy powoli najpierw ścieżką wiodącą do głównej trasy, a potem skręciłyśmy. Żeby nie wozić się w te same miejsca zdecydowałyśmy pojechać nad jezioro. Konie szły spokojnie, i naprawdę jak na ogiery zachowywały się bardzo przyzwoicie. My natomiast rozmawiałyśmy o wczorajszym maratonie, jakiś zawodach i co nam się na myśl nasunęło. Śpiewały ptaki, las był jak z bajki, nieziemski. Zakłusowałyśmy i anglezując jechałyśmy tak jakiś czas. Widziałam jak Sir lekko się zbiera, gdy Patrycja delikatnie ruszyła ręką w tym celu, to było w tym koniu niesamowite. Natomiast Gavinov na początku był mocno zainteresowany otoczeniem, rozglądał się i mimo mojej pracy ręki niekoniecznie chciał się zganaszować. Jednak i mi udało się to zrobić. Zwolniłyśmy, kiedy przejeżdżał koło nas samochód, a znajomi nim jadący wesoło nam pomachali. Potem znów zakłusowałyśmy, miarowo, spokojnie, odpoczywając, nasłuchując dźwięków natury. Ruszyłyśmy galopem, Gavi już tak nie ciągnął do przodu, mocno pracował zadem, a galop w jego wykonaniu był niewyobrażalnie miękki.Nagle z krzaków wyskoczyła sarenka, przebiegła przez drogę kilka metrów przed nami. Gavi to zauważył, trochę odskoczył na bok i zrobił wielkie oczy. Uspokoiłam go, poklepałam pomiziałam i dałam łydkę do ruszenia. Zaczęłyśmy się śmiać, widział to kto żeby taki duży chłop bał się małej sarenki. Przeszłyśmy do kłusa, a potem znów do galopu. Galopowałyśmy aż naszym oczom ukazał się brzeg jeziora, wtedy zwolniłyśmy, objechałyśmy je trochę i weszłyśmy do chłodnawej jeszcze wody. Było to miejsce, w którym woda sięgała koniom do nadgarstków. Brodziły w niej. Sir bawił się znakomicie, dałyśmy im się napić, a później Kary z impetem zaczął uderzać kopytem o taflę. Przekłusowałyśmy stąd brzegiem i wjechałyśmy znów na ścieżkę leśną. Gavi był przeszczęśliwy, szedł na długiej wodzy, rozluźniony i wesoło zamachiwał się ogonem. Zebrałam wodze i zakłusowałyśmy. Potem galop, szybszy żeby się rozbudzić i później przy przejeździe przez wieś powrót do stępa. Do Bernaux było już niedaleko, więc wjeżdżając na nieutwardzoną nawierzchnię przeszłyśmy do kłusa, a potem zaczęłyśmy stępować konie. Spojrzałam na zegarek, była 7:21, a więc na spokojnie zdążyłyśmy na karmienie. W drodze do stajni konie wyrównały oddechy, i przeschły. Rozsiodłałyśmy je i wstawiłyśmy do boksów. Po 15 minutach w stajni zjawił się Dean i razem z nim nakarmiliśmy konie, a później część wypuściliśmy na wybiegi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz