2015-09-12

TEREN- KING OF LIONS& RAZZLE D'CINNCINATI

Skończyły się wakacje, a wraz z nimi czas wolny dla nas (trenerów, pracowników) oraz dla koni. Daliśmy sobie odpocząć i każde z nas złapało oddech, ale pora wracać do pracy i to z hukiem.
Od rana w stajni panowało zamieszanie, ale, że rano musiałam pokazać się w gabinecie zajrzałam tylko na chwilkę, oceniłam sytuację i stwierdzając iż wszystko jest na swoim miejscu po prostu ruszyłam do pracy. W stajni była już Annika przygotowująca Cirisa, Irina, Samatha i Aaron, który wyprowadzał z boksu Rijjada.
Po kilku wyczerpujących godzinach spędzonych przy pacjentach wróciłam do Bernaux i kiedy tylko wypiłam herbatę i zjadłam kanapkę udałam się znów do stajni. Tym razem moim oczom ukazał się śmigający po parkurze Damon i Hedge. Natomiast w socjalu siedziała Patrycja i Irina.
- Hej, jak tam dzisiaj? Co nowego?- spytałam w progu. Irina zrobiła kwaśną minę.
- Chyba nic..., Ciris znów nam drąga złamał. On ma czasem dwie lewe nogi.
- No trudno, może nie zbiedniejemy. A jakie plany na teraz?
- Ja to już już mam pojeżdżone, ogarnęłam całą zaplanowaną czwórkę i zaraz lecę do domu bo padnę. Poza tym, mam randkę i nie mogę pachnieć końską kupą.- Patrycja była co najmniej bardzo poważna.
- Racja, jak randka to randka, nie ma co się wygłupiać.- Irina parsknęła śmiechem.
- Ja jeszcze trochę posiedzę, mnie nikt na randki nie zaprasza.- stwierdziła dalej się śmiejąc.
- A może reflektujesz na teren, chodzi za mną od pierwszego pacjenta.
- Sham, nie wiem czy to dobrze, że tereny za tobą chodzą. To się da leczyć.- odparła Patrycja kiwając głową. Omiotłam ją tylko zabójczym spojrzeniem.
- Ta sytuacja z tym terenem to zupełnie tak jak te Patrycji randki. Ale wracając do tematu- wezmę sobie Razzle, ona ma dzisiaj wolne od typowych treningów, a pewnie chętnie polata po lesie.
Migusiem się przebrałam, złapałam za uwiąz, cały osprzęt mojego lubego wierzchowca i poleciałam pod jego boks, jeszcze w drodze żegnając się z Patrycją. 
King stał sobie z głową wywieszoną za boks i gdy tylko znalazłam się w polu jego widzenia nastawił uszy i cicho zarżał. Oczywiście nie obyło się bez czułości, bo przecież takie ładnemu zwierzu należy się poklepanie i podrapanie tu i tam. Wyciągnęłam go na korytarz. Wyczyściłam, co prawda coś kombinował przy podawaniu nóg i przy zakładaniu ogłowia też- ale cóż, nikt nie jest idealny. Irinie poszło troszkę szybciiej, bo choć Razzle nie należy do koni najbardziej współpracujących miała swój lepszy dzień i chociaż nie przeszkadzała w codziennych czynnościach. Na konie wsiadłyśmy więc po kilkunastu minutach i ruszyłyśmy w stronę lasu.
Po mega gorących dniach w sierpniu wrzesień przyniósł odetchnienie. Powietrze dawno nie było juz tak przejrzyste i rześkie. Wjeżdżając do lasu można było wyczuć zapach mokrej ziemi po deszczu, iglastych drzew i nadchodzącej jesieni. Zakłusowałyśmy, King niósł lekko, trochę na początku chciał wyciągnąć mnie z siodła, ale łydka, stabilna ręka i przestał. Idąca obok Razzle nie była w centrum jego zainteresowania, ciekawsze było wszystko dookoła, ogier strzygł uszami i nasłuchiwał dochodzących z lasu dźwięków. Wtedy doszło do mnie, że King już całkiem dawno nie został zabrany w żaden teren. W takim spokojnym (ale aktywnym) kłusie pobawiłam się z Kingiem w zbieranie i wyciąganie. Razzle była trochę spęta, Irina trzymała ją sztywno w łydkach żeby szła prosto i, aby przy jakiejś niezaplanowanej akcji nie znaleźć się na najbliższym drzewie. Co chwila poklepywała klacz i uspakajała głosem. W pewnym momencie Razzle zdecydowanie przestała jak oszołom latać na boki i wywalać na wierzch białka i można było zagalopować. Na delikatną łydkę King zareagował niemal elekrycznie, oddałam mu trochę wodzy z czego skorzystał i ku mojemu zdziwieniu znacznie zaokrąglił grzbiet i "podskakiwał" w galopie. Ogólnie wrażenie było nieziemskie, powiedziałabym, że nawet oszałamiające, bo na czworoboku dosyć ciężko czasem coś takiego z niego wydusić za pierwszym razem. Razzle natomiast wystrzeliła i Irina miała niemało roboty by ją ogarnąć. Co prawda w końcu się udało i razem mniej więcej w tym samym tempie galopowałyśmy leśną, piaszczystą drogą. Pozmienialiśmy z Kingiem nogi, pobawiliśmy się w odbijanie do boku, a kiedy wjechałyśmy na bardziej nieuczęszczaną cześć trasy dałyśmy koniom zupełny luz. Razzle radośnie bryknęła i rzuciła się w tą przestrzeń przed nią. Trzeba przyznać, że biegać potrafi i z chwili na chwilę obie z Iriną zaczęły się coraz bardziej oddalać. Z dala usłyszałam tylko 'Sham szybciej!', więc nie czekając długo pogoniłam moje pędzidło. Lionowi nie w smak było to ściganie, wyrwałam go z ujeżdżeniowego transu w plenerze i teraz mimo moich zachęt co do szybszego przebierania nogami galopował sobie może szybciej, ale bardzo równo. Po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że to właściwie bardzo fajny galop, miękki, wilgotne powietrze omiatało moją twarz, a ja w półsiadzie byłam w tej chwili w najwygodniejszej dla mnie i dla konia pozycji. Idealne sparowanie. Dogoniliśmy Irinę, która zdecydowanie zwolniła i czekała aż znowu zrównamy tempo. Wyjechałyśmy z lasu już zdecydowanie redukując chód do kłusa, a potem do stępa. Przeszłyśmy przez kładkę oddzielającą dwa brzegi pól i skierowałyśmy na jedno z nich. Za nim był natomiast przesmyk przez las i za zakrętem wyjeżdżało się w Bernaux. A więc rundka po okolicznych terenach. King był zgrzany, ale Razzle przeszła samą siebie, a spocona była tylko w okolicy szyi i nic więcej. Kiedy konie uspokoiły oddech zakłusowałyśmy i powoli wjechałyśmy znów w leśne ścieżki, by na chwilkę zagalopować, a potem puścić koniom luźno wodze i występować je przed wjazdem do stadniny. Byłam z Kinga bardzo zadowolona, bo dał mi podczas tej jazdy relaks, który był mi tak potrzebny po pracy.

Ochłodziłyśmy koniom nogi po rozsiodłaniu i wstawiłyśmy je do boksów. Następnie obie udałyśmy się do socjala posłuchać co na parkurze piszczy, bo Hedge i Damon rozmawiali o tym dość emocjonalnie.