2014-10-30

HUBERTUS (GONITWA)

Nie było przebacz rano. Obudziły nas głośne dźwięki wydobywające się z dołu, a więc ktoś dorwał się do rogu. Nie powiem, że ogarnięcie się było rzeczą najprostszą, ale jakoś się udało i wreszcie zeszliśmy z Deanem na dół.
-Boże co wyście tam ta długo robili!- zawołała Eva jak tylko nas zobaczyła schodzących po schodach.
-Pff, głupio pytasz- krzyknęła Kaitlin z kuchni. Przewróciłam oczami.
-Lekkie spóźnienie i już snują brudne domysły- skwitował je Dean i uśmiechnął się od ucha do ucha.
Zaczęliśmy przygotowywać śniadanie. Bardzo ucieszyłam się, że dziewczyny oprócz ciast na wczorajszy deser poprzywoziły ze sobą inne przekąski takie jak sałatki, pieczywo czy wędlinę, co urozmaiciło potrawy na śniadaniowym stole. Oczywiście wszyscy byli przejęci wczorajszymi zawodami i ich oblewaniem. Co poniektórych bolała jeszcze głowa. Umówiliśmy się, że po śniadaniu należy pięknie sprzątnąć i przygotować się do Hubertusa, który zgodnie z planem zaplanowaliśmy na godzinę 12.30. Także nie posiedzieliśmy zbyt długo, ogarnęliśmy jadalnie i ruszyliśmy do stajni. Pierwsza w przygotowaniu konia do startu była Patrycja, której Ninyon nie utrudniała życia i grzecznie stała przy czyszczeniu. Niestety inni nie mieli tak różowo, na przykład ja. Zachowywująca się wczoraj dość przyzwoicie Kill dzisiaj była nie do zniesienia. Nie chciała podać nóg, prychała i ogólnie z przygotowaniem jej trochę mi zeszło. Wskoczyliśmy w piękne, odświętne stroje i dosiedliśmy wierzchowców po czym przenieśliśmy się na polanę w lesie.
Damon razem z jedną ze stajennych podali nam na rozluźnienie po kieliszku wódki, zadęli w róg i rozpoczęła się zabawa. Należałoby wspomnieć, że lisem był Dean, który w tamtym roku w wielkim stylu dogonił Luka. Ciekawa byłam jak to się rozegra dzisiaj. Zaczęliśmy się ganiać, szaleńczo galopować. Kill o dziwo żywo reagowała na sygnały, co pozwalało na bycie blisko Deana. Jednak on nie dawał się tak łatwo, Automatic był zwinny, zawracał praktycznie w miejscu i ruszał galopem z kopyta. Dosiadający Pana Dnia Luke również wziął sobie do serca to żeby odebrać Deanowi lisa. W paru momentach byłam prawie pewna, że dosłownie lada chwila, a Luke będzie miał go w garści. Gonitwa była zawzięta, co chwila kto inny próbował sięgnąć po rude futro na barku Deana. Mimo chęci wygranej grupa podzieliła się na tych, którzy żywo śledzili poczynania Lisa i tych, którzy ruszyli w pogoń dopiero, gdy Lis był blisko. Do tych drugich należała Patrycja z Ninyon, która nie należała może do tych najchętniejszych do szaleńczego biegania i Joej na Samvaii. June przez jakiś czas starała się ogarnąć Cirisa, który po rozpędzeniu się na prostej nie chciał wyhamowywać i wbiegałby do lasu. Natomiast cały czas Dean miał na ogonie mnie, Evę, Kaitlin, Austina oraz oczywiście Luka.
W pewnym momencie daliśmy sobie chwilkę na zlapanie oddechu, Dean znikł w zaroślach. Konie były całe mokre, a my...no cóż, również. Podjechałam do Damona, który podrzucił mi wodę. Kilka łyków i od razu lepiej. Konie stępowały, któreś podkłusowywało, wszyscy wypatrywali Automatica. W końcu w zarośla wjechała Kaitlin, ale wróciła po chwili stwierdzając, że tam ich nie ma. W tej samej chwili przez polanę przegalopował Dean. Byłam zaskoczona jaką szybkość potrafi Aut rozwinąć pod Deanem. Ruszyliśmy za nim. Kill zebrała się szybko, jakby wiedziała o co chodzi i chciała przyczynić się do osiągnięcia celu. Jednak nie tylko my ruszyłyśmy szybko, przegoniła mnie Sote z Evą, z boku był Luke. Kaitlin musiała nawrócić i dopiero nas doganiała. Deanowi drogę zajechał Adrian i mało brakowało by Luke sięgnął po rudego, ale nie, Dean jakoś się wykaraskał i ruszył wzdłuż ściany lasu. Mało sprytnie. Dałam Siwej łydkę i zaczęłyśmy galopować tak, aby zetknąć się z Automaticem w określonym miejscu. Na ten sam pomysł wpadła Patrycja i choć Ninyon nie była wyścigówką dawała z siebie 100%. Za Deanem cwałowała Eva na Sote. Ta kobyła miała ogień pod kopytami i przeganiali się razem z Lukiem.
Jeszcze tylko kilkanaście metrów dzieliło nas od Deana, kiedy ten nagle zwolnił, obrócił konia o 90 stopni i ruszył na mnie. Przez głowę przebiegła mi myśl, że idziemy na czołowe zderzenie, ale odzyskałam zdrowy rozum skierowałam Kill bradziej na lewo, zwolniłam i kiedy Dean mnie mijał sięgnęłam ręką w kierunku jego barku dotykając lisa.
Jednak się nie udało. Zaklęłam pod nosem jednocześnie uśmiechając się i zawracając konia. Teraz Dean był otoczony, w sumie kwestia kilku chwil kto złapie lisa. Jednak i to było mylne, Dean uciekł, tempa dorównała mu Eva, potem Kaitlin, którą Luke chciał dla żartów trochę zepchnąć. Gonitwa wydawała się nie kończyć, gdy nagle w tym nieziemsko szybkim galopie Eva krzyknęła i dała Sote po zadzie palcatem. Kobyła strzeliła białkami, spięła się i ruszyła jeszcze szybciej. Gdy były na wysokości Deana ten próbował skręcić, ale było juz za późno- Eva zerwała z jego ramienia rudego lisa. Wszyscy zaczęli bić brawo. Publiczność była wspaniała, bo równo kibicowała uczestnikom od samego początku podajc im od czasu do czasu jakiś napój i wykrzykując imiona koni i jeźdźców. Eva triumfalnie uniosła zdobycz w górę i spokojnym już galopem rozpoczęła rundę honorową. Zaczęliśmy się dołączać. Damon przez mikrofon oświadczył wygraną Evy i Deern. Byliśmy zmęczeni, ale tak zadowoleni ze wspaniałej zabawy, że nie miało to znaczenia. Po biegu przejechaliśmy się po lesie, aby rozstępować konie i wróciliśmy do stajni głośno rozmawiając o gonitwie. Każdy wyraził swoje spostrzeżenia, to jak bardzo blisko był lisa. Luke zawodził, że w następnym roku już nie przepuści okazji żeby dogonić Evę, która wybuchła śmiechem. Po powrocie do domu każdy się umył, zjedliśmy obiad, posiedzieliśmy jeszcze do wieczora gawędząc i koło 21 wszyscy się rozjechali. Ten weekend był pełen wrażeń.

2014-10-26

WYNIKI ZAWODÓW DRESAŻOWYCH

Dziękuję za liczne zgłoszenia! W wydarzeniu wzięło udział wiele jeźdźców i koni, a oto wyniki zawodów:

I miejsce w Dresażu klasy L: Stella Pack Ganda
II miejsce w Dresażu klasy L: *Crazy Sex
III miejsce w Dresażu klasy L: *Jally Good Time

I miejsce w Dresażu klasy N: Padrons Pride
II miejsce w Dresażu klasy N: *Casa Grande V
III miejsce w Dresażu klasy N: *Alternativ Way

I miejsce w Dresażu klasy CC: Aberippin
II miejsce w Dresażu klasy CC: *Koheilan Hafeed
III miejsce w Dresażu klasy CC: *Rumba Hit

I miejsce w Dresażu klasy GP: *Waikiki
II miejsce w Dresażu klasy GP: *Soldier's Poem
III miejsce w Dresażu klasy GP: *Malahar
IV miejsce w Dresażu klasy GP: *Norway CS

Serdecznie gratuluję zwycięzcom oraz właścicielom wspaniałych wierzchowców!
Nagrody pieniężne to odpowiednio:
I miejsce: 15 000H
II miejsce: 10 000 H
III miejsce: 5 000 H

Zachęcam do regularnego zaglądania w kalendarz, niedługo plan zawodów na listopad!

2014-10-20

ZAWODY DRESAŻOWE


Zgodnie z planem kalendarza imprez (warto do niego zaglądać!) organizuję zawody o profilu ujeżdżeniowym. Zachęcam do wzięcia udziału ponieważ oprócz osiągnięć jakie otrzyma wasz wierzchowiec zaplanowane są również wysokie nagrody pieniężne.

REGULAMIN
  1. Można zgłosić maksymalnie 4 konie.
  2. Jeden koń- jedna klasa.
  3. Jedna klasa- jeden koń.
  4. Nie zawyżamy/zaniżamy klas, w C i więcej obowiązkowy munsztuk!
  5. Baner obowiązkowy.
KLASY:
L
N
CC
GP



2014-10-14

HUBERTUSOWO (ZAWODY)

Cały piątek przygotowywaliśmy się do tejże jakże ważnej uroczystości. Postanowiliśmy świętować ją kameralnie, więc zaprosiliśmy najbliższych znajomych z najbliższymi ich sercu końmi. Poczatek weekendu zapowiadał się obiecująco, zasuwałyśmy z Patrycją, Damonem, Adrianem i paroma stajennymi w takim tempie, że kiedy wieczorem usiadłam na kanapie uświadomiłam sobie, że przez cały dzień nic prawie nie zjadłam. W tym samym czasie do domu wszedł Dean. I chyba był równie zmęczony co ja.
-Hej- zawołał z holu. Słyszałam jak kładzie kupkę dokumentów na szafce i jak zdejmuje kurtkę i buty. W końcu pojawił się w zasięgu mojego wzroku.- Wyglądasz jak siedem nieszczęść.- zwrócił się do mnie i postawił teczkę obok fotela.
-Ty też wyglądasz niczego sobie- uśmiechnęłam się.
-Najlepsze jest to, że mimo szczerych chęci wyspania się jutro musimy wstać znów wcześnie. O której wszyscy się zjeżdżają?
-Kait dzwoniła że będzie koło 13,  June też koło 13...June ostatnio coś wspominała, że coraz lepiej im się układa, kupili chyba kawałek ziemi i będą się przenosić.
-Dobrze dla nich, na tamtym skrawku to nie ma miejsca dla tych koni.
-Racja. Hm... tylko nie wiem co z Evą i Lukiem, niby rozmawiałam z nią w środę, ale miała jeszcze dzwonić...
-A no tak! Luke rzeczywiście dzwonił do mnie pod koniec pracy, tylko miałem pacjenta, już oddzwaniam do niego.- złapał za telefon i wcisnął zieloną słuchawkę pod numerem do Luka.- Chcesz herbaty?- zapytał szeptem żeby nie zagłuszyć sygnału. Kiwnęłam głową. Wypadałoby też zrobić coś do jedzenia.
Luke w końcu odebrał, Dean po włączeniu wody przeszedł znów do salonu i słyszałam jak śmieje się do telefonu. Ja natomiast wyciągnęłam z lodówki wczorajsze spaghetti i wrzuciłam do mikrofalówki. Nałożyłam na dwa talerze, zrobiłam czarną herbatę i podałam wszystko do stołu. Między mną i blatem przewinął się w tej samej chwili Dean z telefonem przy uchu wyprzedzając mnie w drodze do szuflady i wyjmując sztućce.
-Dobra, to na razie!
-I jak?- ta długa rozmowa pewnie nie ograniczyła się do pytania 'o której będziecie', ale tych dwóch zawsze miało sobie mnóstwo do powiedzenia.
-Przed 14.
Usiedliśmy zjedliśmy i od razu położyliśmy się spać.
...................................................................................................................................................................
Sobota zaczęła się wcześnie, z pobudką dla mnie i Lubego o 6:10. Zdążyliśmy zjeść śniadanie i polecieliśmy ogarniać plac. O 7 przyjechała Patrycja z Damonem, nakarmili wierzchowce. Później pojawił się też Adrian. Końcowe przygotowania trwały do 11.30, akurat żeby przygotować siebie do popołudniowych konkurencji. Razem z Deanem migusiem pobiegliśmy do domy, szybki prysznic, wskoczyliśmy w wyjściowe stroje i kiedy starałam się znaleźć pasującą parę skarpetek na dziedziniec zajechał srebrny Subaru Forrester. Dean wyszedł przede mną, przez okno śledziłam rozwój sytuacji. Z Forrestera wysiadła krótko obcięta blondynka, a z miejsca kierowcy Joey we własnej osobie. To świetnie, że go zabrała. Chłopak i menadżer w jednym. Wybiegłam z domu, Kait zaczęła z radości krzyczeć na mój widok i nie mogłyśmy się wyprzytulać. Przeszliśmy do stajni, przyjezdni obejrzeli nasz dobytek, co doszło, czego ubyło, a później wróciliśmy do domu. Niedługo potem przed domem pokazał się biały Volvo XC60, a od razu za nim wjechał radośnie Land Rover Luka. W ten sposób byliśmy w komplecie. Wszystkie razem stanęłyśmy w kuchni i zaczęłyśmy plotkować o głupotach, koniach, paznokciach, duperelach, jednocześnie ja szykowałam talerzyki na ciasto, Kaitlin kroiła własnoręcznie robione ciasto, Eva z Patrycją wyciągały jakieś muffiny z torby, pojawił się także Dean z Lukiem. Obydwaj zajęli się robieniem kawy. Z salonu dobiegał męski śmiech. Dawno nie było tutaj całego towarzystwa. Po zjedzonym deserze wzięliśmy się za podział koni. Jako, że umówiliśmy się, że tym razem udostępniamy konie na Hubercika musieliśmy je rozdzielić między siebie. Ja już wcześniej zaklepałam Kill, Dean Automatica. Reszta miała głębokie dylematy, ale kulturalnie każdy dobrał sobie wierzchowca.

Kaitlin- Fin Wal
Joej- Samvaia
June- Ciris Vayard
Austin- Spectrum
Eva- De Sote Deern
Luke- Pan Dnia
Patrycja- Ninyon
Adrian- Malbea

Po zjedzeniu równie pysznego obiadku co deser, wskoczyliśmy w stroje jeździeckie i pomaszerowaliśmy do stajni. Zrobił się wielki ruch, 9 osób szykowało w tym samym czasie konie, ja jeszcze obleciałam plac z Damonem żeby upewnić się, że wszystko jest w najlepszym porządku i wzięłam się za Kill. Była przejęta ruchem i sytuacją panującą wokół. Część osób wyprowadziła konie na stanowiska, część radziła sobie w boksach. Należałam do tej drugiej grupy, na szczęście Siwa zajęta rozpracowywaniem co i jak nie przeszkadzała w czyszczeniu. Udało jej się także nie wybrudzić i po zdjęciu derki stwierdziłam z radością, że jest biała jak mleko (wszystko dzięki wyszorowaniu jej wcześniej).
Wreszcie nadszedł czas, Damon siedząc w budce suflera zaczął zapowiadać zawody. Na trybunach zebrała się garśc osób. Przeszkody ustawione do 110 cm. I pierwsza na placu była Patrycja. Ninyon była bardzo zaskoczona, że ktoś od niej wymaga czegoś takiego. Może nie była najdokładniejsza, bo przejazd zakończyła z 4pkt karnymi, ale miały z Patrycją dobry czas. Następny był Joey, Samvaia z łatwością pokonała pierwszą stacjonatę, okser, później linię, znów stacjonatkę, doubla, szereg i wyszli na 0. Dalej była June na Cirisie, ale obejrzałam tylko część przejazdu bo rozgrzewałam się już na parkurze obok i musiałam skupić się na koniu. Kill szła pewnie, wcześniejsze emocje opadły i wzięła się za pracę. Za kilka minut na parkur wezwał nas Damon. Wjechałyśmy dziarsko i po sygnale ruszyłyśmy na stacjonatę. Starałam się nadrabiać czas, poganiając Kill uważając przy tym żeby nic nie zrzucić. Jedna, druga przeszkoda, szereg i koniec!. Jak na razie nasz przejazd uplasował się na pierwszym miejscu, ale jeszcze sporo jeźdźców za nami. Adrian na Malbei radził sobie bardzo dobrze, jednak klacz wyrwała się w jednym miejscu za bardzo i to poskutkowało zrzutką. Dalej wjechała Kaitlin, która dała Fin Walowi popalić, nim zdązyłam mrugnąć zjechali z placu z najlepszym czasem. Austin na Spectrum nie wojowali za bardzo, klacz zrzuciła dwa drągi. Dalej była Eva  Sote, które prawie że przegoniły Kaitlin, ale jednak klasę pokazał Mój na Automaticu i o sekunde później od Kait był na mecie. Ostatni był Luke na Panu Dnia plasując się również bardzo wysoko. Po zestawieniu przejazdów speaker oświadczył, że Hubertusowe zawody wygrywa Kaitlin na Fin Walu. Drugi był Dean, trzecia Eva. Po zawodach odstawiliśmy konie, ogarnęliśmy się, każdy miał chwilę intymności w łazience i zaczęliśmy sobotni bal. Odstawieni jak stróż w boże ciało bawiliśmy się do późna, przy akompaniamencie gitary Austina, wokalu Deana, Kaitlin i Luka, whisky i mnóstwie przekąsek.

CIĄG DALSZY WKRÓTCE!

2014-10-08

TRENING SKOKOWY CIRIS VAYARD

Klinika była dzisiaj wypełniona ludźmi, interniści i lekarze rodzinni mieli pełne ręce roboty. Nadeszła jesień, która jak dobrze wiadomo niesie ze sobą całą masę przeziębień...
-Aaapsik!...- powitała mnie przechodząca przez hol Patrycja, opatulona grubym szalikiem i takim samym swetrem.- Cześć Dean.- powiedziała pociągając nosem.- Wybacz, ale chyba coś mnie bierze...
-Na to wygląda, może idź do domu, a nie się będziesz jeszcze w stajni katować.- spojrzała tak, jakby musiała głęboko przemyśleć moje słowa.
-Chyba masz racje, może świat się nie zawali tu beze mnie w jeden dzień.
-Jedź, połóż się w łóżku, zrób sobie herbatę gorącą z miodem, aspiryna, termofor i do zobaczenia jak wydobrzejesz. A! I tu masz coś na katar.- szybko chwyciłem za długopis i napisałem na kartce nazwę leku.- Powinien pomóc, kupisz w każdej aptece, jutro już nie powinno cię tak męczyć.
-Dean jesteś moim bohaterem dnia dzisiejszego.- uśmiechnęła się ciepło, krzyknęła 'Na razie' do Sham, której swoją drogą nie było nigdzie i wyszła. Zacząłem się zastanawiać gdzie podziało Moją, w końcu po nawoływaniach znalazła się w gabinecie pod biurkiem obładowana stosem papierów.
-Co robisz?- spytałem unosząc brwi. Westchnęła głęboko.
-Szukam pełnych papierów Automatica, bo dzwonił hodowca chętny na nasienie i prosił o rodowód i inne pierdoły. I mimo to, że powinny być w jego teczce to ich nie ma... Chyba mnie krew zaleje.
-A sprawdzałaś w stajni? Może tam ktoś je zaniósł...
-Patrzyłam, ale zresztą, kto by je tam zataszczył? I po co?- wzruszyłem ramionami.
-Muszę jeszcze zrobić zestawienie wydatków za wrzesień i boli mnie znów kolano. Na pewno dzisiaj nie wsiądę, bo nie wiem czy zsiądę. Eh...- usiadłem obok niej i zacząłem przeglądać teczki. Otworzyłem jedną i w tym samym momencie wypadły z niej luźno włożone kartki. Dokumenty Automatica. Spojrzeliśmy po sobie Sham z poirytowaniem jak i zdziwieniem.- Proszę bardzo, znalezione, pójdę coś zjeść i polecę do stajni.
-Dzięki, okey, to ja jeszcze chwilę tu posiedzę i może wpadnę.- Pocałowałem czubek jej czoła i ruszyłem w stronę kuchni. Podgrzałem sobie obiad, napiłem się kawy, a potem przebrałem się w bryczesy, bluzkę i bezrękawnik i wyszedłem do stajni. Nic dziwnego, że Patrycja złapała jakieś choróbsko, pogoda była nieobliczalna. Na wejściu przywitałem się z Adrianem i Damonem, założyłem oficerki, wyciągnąłem siodło, ogłowie i ochraniacze Cirisa na stanowisko i poszedłem po ogiera. Wpatrywał się we mnie jak szedłem, przywitał parsknięciem. Zapiąłem go na stanowisku i wziąłem za czyszczenie. Miał sporo zaklejek i gdy czyściłem go na piersi i z przodu nóg za wszelką cenę chciał mnie złapać zębami. Jednak samo czyszczenie poszło szybko, osiodłałem go i wyprowadziłem na plac. Podciągnąłem popręg, wciągnąłem na dłonie rękawiczki i wsiadłem. Ogier posłusznie ruszył po sygnale łydki. Dałem mu luźną wodzę, aby mógł się trochę rozciągnąć. Stępowaliśmy między przeszkodami, robiliśmy volty, zmiany kierunku, jednym słowem chciałem żeby nie był taki zastany po całodziennym prawie staniu w boksie. Ruszyliśmy kłusem na tej samej zasadzie, dodatkowo skierowałem go także na czerwone drągi, które męczyliśmy z każdej strony. Następnie dałem mu chwilkę, zakłusowaliśmy i zagalopowaliśmy. Poćwiczyliśmy przejścia, a potem skupiłem się na tym żeby ogier nie leciał do przodu, więc po niedługim czasie chodził w takim zebraniu, że galop tempem przypominał leniwy kłus. W dobrym tego sformułowania znaczeniu. Tak więc spokojnie galopowaliśmy teraz po całym placu, najeżdżając sobie raz na jakiś czas na niebiesko białe drągi, przechodząc do kłusa, do zatrzymania i ruszenia znów galopem. Przy okazji sam się relaksowałem, taka luźna jazda pomagała odciągnąć od napięcia po pracy. Przeszliśmy do stępa, dla odetchnięcia, a następnie ruszyliśmy galopem na najniższą przeszkodą jaką była stacjonata 110 cm. Ciris całkiem zadowolony z przyspieszenia tempa chętnie skoczył przeszkodę. Pomachał chwilę głową, ale na głupoty nie było czasu. Wzrokiem wymierzyłem sobie kolejny- okser, już wyższy, szerszy. Żywo najechaliśmy na niego, bez puknięcia, bez problemu, dlatego kolejny był szereg stacjonata okser, a potem double. Ciris szedł równo, wcześniejsza praca w mocnym zebraniu podziałała i ogier dobrze pracował zadem jednocześnie nie zapominając o przodzie. Zmieniłem w między czasie kierunek i z lewego najazdu, trochę ciaśniejszego wpakowaliśmy się na stacjonatę. Trzeba było trochę więcej zaangażowania, zwolnienia i mocy, więc mocna łydka przed samą przeszkodą podziałała. Zrobiliśmy voltę, półparadę i najazd na pojedynczą krzyżako-stacjonatę. Później przejście do kłusa, pare volt, okrążenie w stępie i znów galop. Nie mogłem się do niczego przyczepić, ogier reagował na pomoce, nie szarpał się, może zwolnił raz na początku, aby załatwić swoje potrzeby i wierzgnął raz z radości, ale to chyba wszystko. A! No i przy przejściu do kłusa z galopu potknął się, ale to mogę zrzucić na siebie. Poklepałem go, skróciłem galop i najechaliśmy na drągi. Po czym znów na linię, tu poczułem, że chciał się trochę rzucić na pierwszą przeszkodę, ale wystarczyło go pozamykać w łydkach i rękach. Następnie stacjonata, krzyżako-stacjonata. I ostatni skok przez okser z plandeką, co wyszło średnio, bo już zacząłem myśleć co muszę zrobić po powrocie do domu. Usłyszałem puknięcie i drąg spadł.
-Już podnoszę!- usłyszałem głos Sham, która szła w naszą stronę z kubkiem w ręku. Nad nim unosiła się para, Sham postawiła kubek na stołeczku do wsiadania i zajęła się podnoszeniem drąga.
-W sumie to pojawiłaś się w samą porę.
-Tak naprawdę to obserwuję cie dłużej, ale stwierdziłam teraz, że ci potowarzyszę.
Zrobiłem voltę i gdy przeszkoda była gotowa najechaliśmy na nią. Tym razem na czysto. Przeszliśmy do kłusa, potem do stępa i kiedy obydwaj uspokoiliśmy się zsiadłem i zaprowadziłem go do boksu. Razem z Sham rozsiodłaliśmy go i wróciliśmy do domu.