Wyciągnęłam rzeczy z mojej przeuroczej BMKi i obładowana ulotkami, zakupami i innymi pierdołami ruszyłam do domu. Łapało mnie lekkie zmęczenie, tym bardziej, że musiałam zostać po godzinach z powodu nagłego wypadku. Wdrapałam się po stopniach i zaczęłam szukać klamki, w tej właśnie chwili drzwi otworzył Dean. 'Jesteś wreszcie, już myślałem, że nie przyjedziesz i miałem rozkręcać imprezę'- zmrużyłam oczy znad stosu trzymanych w rękach szpargałów. Wziął je ode mnie i zaniósł do kuchni. 'Jakiś męczący ten dzień dzisiaj'- stwierdziłam i włączyłam wodę na herbatę. Z lodówki wyciągnęłam obiad i zaczęłam go podgrzewać. 'To odpocznij, a potem Damon z Patrycją wymyślili teren, mamy jechać wszyscy razem'- chyba upadł na głowę. Jedyne o czym teraz marzyłam to uwalić się na łóżku i spać. Czajnik się wyłączył a mikrofalówka zapikała informując o gotowości jedzenia do spożycia. 'Jak ja nie mam siły, prędzej umrę niż na coś dzisiaj wsiądę'. 'Straszna z Ciebie maruda'-zrobił mi herbatę i podał obiad do stołu. 'No wiem'. Zjadłam, trochę się potem zdrzemnęłam i wstałam koło 16:30. Dean usiadł na łóżku. 'I co jedziesz?'. 'Mmmmmm..mmm'. 'No tak, wszystko jasne'- zaśmiał się. 'Pojadę'- wymruczałam. 'To polecę Ci wyszykować konia'-powiedział i zniknął, ja z opóźnieniem skinęłam głową i opadłam na pościel. Ale trzeba było wstać, skoro już się zgodziłam to nie ma przebacz. Zdjęłam porozciągany sweter, zmyłam rozmazany makijaż, ogarnęłam się i po 10 minutach stawiłam się w stajni. Z socjala wyciągnęłam kamizelkę, bo choć w południe było przyjemnie ciepło to teraz zaczynało się robić chłodniej, założyłam też sztyblety i miękkie sztylpy i weszłam na korytarz. Damon stał już koło gotowej Kill, a Patrycja dociągała popręg Malbei. Natomiast Dean opuścił właśnie strzemiona w mojej skokówce, która leżała idealnie na skarogniadym Fin Walu. 'Widzę nawet przydzieliłeś mi konia'- zaśmiałam się. 'Dziękuję'- uśmiechnęłam się, ucałowałam go w policzek i podeszłam do ogiera. Wyprowadziliśmy na dziedziniec nasze wierzchowce i ich dosiedliśmy. Następnie ścieżką ruszyliśmy w stronę lasu. Było przyjemnie ciepło, pierwszy dzień z serii: zakładasz tylko buty i wychodzisz z domu. Drzewa lśniły zielenią, po kilku ostatnich deszczach wszystko niesamowicie pachniało. Dałam Fin Walowi dłuższą wodzę, wciąż trzymając go na kontakcie. Szliśmy dwójkami, Dean z Damonem na początku, a za nimi my z Patrycją. Chłopaki z przodu rozmawiali o motocyklach, Damon szykował się na zakup jakiejś crossówki, co Dean od razu podłapał. Był miłośnikiem motorów, na półkach oprócz jeździeckich gazet leżały także jego motoryzacyjne. Zaczęli się wymieniać poglądami i opiniami na temat różnych marek i modeli. My natomiast zajęte byłyśmy mówieniem o przyjeździe nowego ogiera jakim miał być kuc Lannister. W pewnym momencie Dean zawołał, że ruszamy kłusem. Zebrałam wodze i dałam Finowi lekką łydkę. Chętnie szedł za końmi i przyglądał się idącej obok Malbei. Jednak ta w ogóle nie zwracała na niego uwagi radośnie kłusując i wymachując ogonem. Automatic z przodu parskał co chwilę na Kill. Jechaliśmy tak jakiś odcinek lasem. Konie odrobinę się rozgrzały, ale przeszliśmy do stępa, kiedy z naprzeciwka wyszło na spacer kilka osób. Minęliśmy ich spokojnie, a będące z nimi dzieci ciekawie i z podekscytowaniem patrzyły za nami. Stępowaliśmy jeszcze chwilkę i przy wyjeździe na polanę zakłusowaliśmy. Objechaliśmy polanę dookoła, a później wjeżdżając na nią zagalopowaliśmy. Automatic strzelił baranka, ale Dean mocno trzymał się na jego grzbiecie. Fin również był mocno uradowany, czułam jak rozpala ogień pod kopytami. Widziałam jak Patrycja przytrzymuje Malbeę, bo ta z kolei była już myślami po drugiej strony polany. Jechaliśmy na zakładkę żeby nikt nikomu w tyłek nie wjechał. Przejechaliśmy wzdłuż linii lasu, a później trochę się pościgaliśmy. Co prawda jakimś cudem wygrała Kill, a tuż za nią gonił Automatic. Zarówno Malbea jak i mój rumak byli cali spoceni po takich wyścigach. Zjechaliśmy znów na ścieżkę przechodząc wcześniej do kłusa, a teraz do stępa. Nie tylko konie się zmęczyły, zauważyłam, że i mój oddech przyspieszył. Chyba mi tego brakowało. Ze względu na pracę i obowiązki zapomniałam, że oprócz treningów istnieje coś tak cudownego jak teren. I nie byle jaki, Leedowski. Po jakimś czasie znów ruszyliśmy kłusem, Kill z samego początku nawet zagalopowała i szła tym galopem w naszym tempie. Jednak Damon przywrócił ją po chwili do porządku. 'Nie wiedziałam nawet, że ten koń jest tak wszechstronnie utalentowany'- powiedziałam. 'Już ją biorę w trening ujeżdżeniowy! Damon nawet jej nie rozbieraj jak wrócimy to od razu wezmę ją na maneż!- zawołała Patrycja i zaczęliśmy się śmiać. Zagalopowaliśmy mijając stos drewna i podjeżdżając pod górkę. To był spokojny galop, ale po chwili znów ruszyliśmy szybciej. Zrobiłam półsiad i odciązyłam ogierowi grzbiet. Od razu poszedł szybciej. Malbea nie była gorsza i równo dotrzymywała nam kroku. Chłopaki z przodu bawili się świetnie, tak uchachanych nie widziałam ich dawno. To między innymi miłość do koni sprawiła, że są dobrymi przyjaciółmi. Kiedy dojeżdżaliśmy do dość ostrego zakrętu zwolniliśmy do kłusa, tutaj też spotkaliśmy spacerowiczów, którzy wesoło nas pozdrowili. Jechaliśmy tak jeszcze część drogi, a później, gdy naszym oczom ukazał się znak BERNAUX STUD zwolniliśmy do stępa. Przeszliśmy ścieżką do stadniny, a później w celu całkowitego rozstępowania koni chodziliśmy jeszcze po jej terenie. Następnie rozsiodłaliśmy konie, wróciliśmy wszyscy do domu i zrobiliśmy dużą kolację, bo szczerze mówiąc strasznie zgłodnieliśmy. Dzień zakończył się bardzo miło, poproszę takich więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz