Taki się ze mnie zrobił ranny ptaszek, że wstałam ranną rosą, starając się nie budzić Deana, który i tak jakimś cudem mnie wyczuł i wcale nie chciał wypuścić z łóżka. Była sobota, więc o 7:45 w stajni był tylko Damon. Razem z Deanem zczołgaliśmy się na dół, zjedliśmy śniadanie, ja się szybko ubrałam, Mój postanowił poleżeć jeszcze chwilę. W drzwiach stajni spotkałam najlepszego sobotnio-rannego stajennego na świecie. Oczywiście zaczął się śmiać, gdy usłyszał takie przywitanie. Weszliśmy do środka, ja przebrałam się w roboczy strój; wcisnęłam pod pachę skokówkę i poszliśmy po Pana. A Pan, jak to Pan buszował po swoim boksie zjadając resztki siana pozostałe po śniadaniu. W swojej niebieskiej derce wyglądał wyjątkowo niewinnie. 167 cm wcielonego łobuza. Nie był zainteresowany naszym towarzystwem aż otworzyliśmy boks. Rzucił na nas okiem i pokornie dał się wyprowadzić na stanowisko. Zdjęliśmy derkę, wyczyściliśmy sklejki, rozczesaliśmy grzywę i ogon i po osiodłaniu byliśmy gotowi do pracy. To był dobry dzień Panka, stał o dziwo wyjątkowo grzecznie i nawet nie parsknął jak czyściłam do przy pachwinach.
Wyszliśmy na parkur, wsiadłam i zaczęłam go powoli rozgrzewać. W między czasie przyszedł Dean, więc poprosiłam chłopaków żeby obniżyli kilka przeszkód. Uwinęli się z tym zadaniem całkiem szybko, ja w tym czasie zdążyłam przekłusować Pana, trochę go porozciągać, powyginać, pomęczyć na cavaletti, a kiedy chłopaki wrócili na ławkę zagalopowałam. Nie obyło się bez radosnego, małego baranka, ogier galopował rytmicznie, trochę musiałam go nawet przyhamowywać żeby się za bardzo nie rozhulał. Widać było, że dwudniowy odpoczynek dobrze mu zrobił, pokłady energii skumulowały się i oto efekt. Miałam nadzieję, że ogier przełoży to również na skoki i wcale się nie pomyliłam. Najechałam na najniższy okser, który został pokonany z palcem w nosie, później wyższa stacjonata- Pan skoczył ze sporym zapasem, dalej był szereg na dwa foulee. Skróciłam galop, na pierwszym okserze Panek wybił się prawie w kosmos, a trippla, do którego zachęciłam go jeszcze łydką przeskoczył prawie razem ze stojącym niedaleko płotem- mało brakowało. Ku uciesze chłopaków oczywiście, bo mieli z tego niezłą radochę. Przeszłam do kłusa, zrobiłam kilka volt i znów zagalopowałam. Teraz najechaliśmy na stacjonatę z plandeką, ogier znów poczuł ogień pod kopytami, ale nie dałam mu się rozpędzić, zamknęłam go w łydkach i w ręku i w miarę spokojnie dojechałam do przeszkody, tą przeskoczył całkiem normalnie. Później szeroki okser, tu dałam mu trochę luzu i odpowiednio to wykorzystał, a następnie nawrót i najazd na niebiesko-żółtą stacjonatę i linię. Z niczym nie miał problemu. Skierowałam go teraz na wyższego trippla, wyciągnął się i bez zrzutki pogalopowaliśmy dalej, usłyszałam jednak jak puknął kopytem w drąg, więc postanowiłam powtórzyć skok. Najechałam jeszcze raz dając mu mocniejszą łydkę, jednak tym razem zrzucił. Przeszłam do kłusa, w tym czasie Damon poprawił przeszkodę. Po chwili odpoczynku znów najechałam na nieszczęsnego trippla, jednak poprzedziłam go czystym skokiem przez niższą stacjonatę z plandeką. Mocna łydka, poparta mocnym dosiadem i skok. Zdawałam sobie sprawę, że na co dzień ogier skakał niższe przeszkody, ale pokonując 130 cm z dużym zapasem na początku mógł także dać radę 140 cm. Pan zmobilizował się chyba to trochę większego wysiłku i grzecznie posłuchał się swojej amazonki oddając imponujący skok przez trippla. Bezbłędny. Potem ruszyliśmy jeszcze na szereg, okser i znów trippla. Tym razem wszystko wyszło tak jak trzeba i po rundzie honorowej z owacjami Damona i Deana na stojąco wokół zdobytego parkuru przeszliśmy do kłusa, a potem zaczęłam stępować ogiera. Był zmęczony, oddychał szybko, ale prawie kłusował w miejscu. Po kilku minutach uspokoił się i kiedy wyrównał oddech opuściliśmy parkur i wróciliśmy do stajni. Rozsiodłałam Pana, poklepałam po kolorowej szyi, dałam odpocząć a później wypuściliśmy konie na wybieg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz