Po świetnym obiedzie, który ugotowałam w chwilę, bo tak naprawdę zrobienie piersi z kurczaka w cukiniach, ziołach i z młodymi ziemniaczkami nie wymaga dużo czasu ani roboty, postanowiliśmy odpocząć. Dean wrócił z pracy i widziałam, że jest padnięty. Szybko zasnął na kanapie. Ja natomiast poleżałam chwilę z nim, sprawdziłam pocztę i poczekałam do 16:00 aż na zmianę warty przyjedzie Damon. Kiedy zobaczyłam zajeżdżające pod Bernaux granatowe Subaru Forrester ubrałam się i wyszłam. Akurat doszłam do auta, gdy Damon z niego wysiadł.
'O proszę kogo my tu mamy'- zawołał.
'No hej. Wybieram się właśnie na trening i myślałam że może wsiądziemy razem'.
'Niech będzie jak mówisz'- nacisnął przycisk na kluczu, a samochód zamknął się wydając przy tym specyficzny dźwięk. Do kantorka weszliśmy razem, Patrycja właśnie ściągała oficerki i zmieniała je na adidasy. 'Marzę o rześkim prysznicu'- stwierdziła, na co odrzekłam, że przecież może wykąpać się u nas, ale stanowczo zaprzeczyła, wyściskała mnie i szybko się zmyła. My natomiast przebraliśmy się w prawdziwe jeździeckie stroje i wyszliśmy na korytarz. 'Ja to dzisiaj Samvaię'-powiedziałam przytakując sobie skinieniem głowy. Damon rozejrzał się, założył ręce i robił miny. Mogę śmiało stwierdzić, że oglądanie go takiego niezdecydowanego to jedna z najśmieszniejszych rzeczy na świecie. 'Dobra, wezmę Commanda na skoki bo chyba i tak dawno nikt z nim nie walczył'. Wyciągnęłam moje gniade złotko z boksu i postawiłam je na stanowisku. Miała kilka sklejek i po ganianiu po wybiegu była trochę zakurzona, ale zgrzebło, kopystka, grzebień i była gotowa. Założyłam jej ochraniacze, ogłowie z wytokiem, skokówkę z napierśnikiem i wyszłyśmy na dziedziniec.
Wsiadłam i spokojnie przejechałyśmy sobie stępem na plac crossowy. Tam podciągnęłam popręg, jeszcze chwilę postępowałam i ruszyłyśmy kłusem. Na wolnym od przeszkód terenie porobiłyśmy volty, porozciągałyśmy się i zagalopowałyśmy. Kiedy doszłam do wniosku, że jesteśmy gotowe na skoki najpierw dałam jej chwilkę na złapanie oddechu, a potem najechałyśmy na przewalona kłodę. Samvaia rozochociła się z deka, następną hyrdę skoczyła z dużym zapasem. Dalej był rów z wodą, który również nie sprawił jej żadnego problemu. Podjechałyśmy także pod górkę i zeskoczyłyśmy z niej przy okazji przeskakując stacjonatę ustawioną z belek. Jednak Samvaia już nie tak radośnie podeszła do sprawy dość szerokiego, drewnianego stołu, zwolniła i próbowała go ominąć. Najechałyśmy na niego, ale nie był to dobry skok. Nawróciłyśmy się i powtórzyłyśmy to. Tym razem dałam jej więcej łydki i pchnęłam dosiadem, przyspieszyła i wzięła go wielkim susem. Przejechałyśmy przez sadzawkę z wodą, wskoczyłyśmy na podest, przeskoczyłyśmy przez klodę i zwolniłyśmy do kłusa, i na chwilę do stępa. Poklepałam klacz, obie odpoczęłyśmy minutkę i zagalopowałyśmy. Przejechałam między przeszkodami czając się drewniany przechylony płot podparty belkami. Skoczyłyśmy go z mocną łydką, później zajęłyśmy się kłodą znów rowem, ponownie stołem, teraz z większym zaangażowaniem i bez paniki w oczach, a później podest, hyrda i koniec. Zasapałam się jak dzika, klacz również, więc po uspokojeniu oddechu przestępowałyśmy pod stajnie, wprowadziłam Sam do boksu i wróciłam do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz