Wieczorkiem po obchodach 11 listopada (tak obchodzimy go nawet na obczyźnie) stwierdziłam, że jeszcze bym wsiadła. Na coś fajnego, tak żeby coś porobić, ale się nie narobić.
-Samvaia?- zapytał Dean, jakby czytając mi w myślach. Namyślanie się nie trwało długo, razem z Lubym zerwaliśmy się z kanapy i ruszyliśmy do stajni. Na dworze było już zupełnie ciemno, plac oświetlały reflektory, ale po co katować się jazdą na zewnątrz w zimnie skoro ma się do dyspozycji krytą, ciepłą halę. Weszliśmy do stajni, ja od razu przeszłam do socjala żeby się przebrać, a Dean przeszedł na halę zobaczyć czy stoją przeszkody. Kiedy powiesiłam siodło na wieszaku i położyłam szczotki obok stanowiska wszedł Dean z wiadomością, że przeszkody są na swoim miejscu i wystarczy tylko wyregulować ich wysokość. Wzięłam się więc za wyprowadzenie Samvaii i czyszczenie jej. Niestety ostatnimi dniami trochę popadało czego skutkiem była ubłocona Sam. Nie powiem, ręce mi opadły, zawsze pod górkę. Ale dzielnie podjęliśmy się czyszczenia, tu tam siam, kopyta i już było całkiem dobrze. Założyłam jej ochraniacze, siodło skokowe, ogłowie z wytokiem, sięgnęłam po palcat i przeszliśmy na halę. Tam wsiadłam, podciągnęłam popręg i zaczęłyśmy stępować. Na początku powoli, zdawałam sobie sprawę, że podstawą treningu jest dobrze rozstępowany koń, dlatego ten ciągnący stęp trwał dosłownie chwilę i zmobilizowałam Sam do żywszego tempa. Klacz z początku była trochę ospała, jakbym wyrwała ją z popodwieczorkowego odpoczynku.
-Sami, trochę życia!- zawołałam dając jej łydkę i pomagając sobie palcatem. Kobyła odżyła i mogłyśmy zacząć prawdziwą rozgrzewkę. Zakłusowałyśmy, zastosowałam półparadę żeby klacz trochę się zebrała, robiłyśmy volty, przejścia do stępa i stój oraz ruszenia, zmiany kierunku. Przejechałyśmy także parę razy przez rozstawione cavaletti. W tym samym czasie Dean ustawiał przeszkody. Znałam ich rozstawienie, ale rozglądałam się mimowolnie dookoła ustalając sobie plan najazdu na każdą z nich. Samvaia kłusowała lekko i miękko co pozwalało na wysiadywanie chodu.
-Tak to ja mogę jeździć!- stwierdziłam z uśmiechem.
-Haha, nie to co na Sindbadzie!- zażartował Dean.
-Nic do niego nie mam, złote zwierzę...
-Ale jak z niego schodzisz to masz sztywny tyłek?- dokończył.
-Żebyś wiedział...- zwolniłam do stepa. Chwila na złapanie oddechu. Przeszkody miały wysokość do 110 cm, czyli nic trudnego, wręcz przyjemnego. Zagalopowałam, robiłyśmy różniste zwolnienia i przyspeszenia, jakieś volty, podstawowe rzeczy rozgrzewkowe + dużo dużo przejść. W końcu najechałyśmy na stacjonatę, metrówkę, bez żadnych trudności Sam skoczyła ją z ładnym zapasem. Dalej poleciałyśmy na krzyżaka i zwolniłam znów do kłusa, weszłam na mocniejszy kontakt, półparada i zagalopowanie. Teraz wjechałyśmy na okser, Sam trochę przytupała i w efekcie skoczyła z piątej nogi, ale no nic, trzeba poprawić. Tak więc ponownie najechałyśmy na przeszkodę, na kontakcie, przyłożone łydki, zamknieta w ręku i wyszedł ładny skok. Następna była linia stacjonata i double, która wyszła niczego sobie, a potem luźno stojąca stacjonata, przed która Samvaia odrobinę się potknęła, ale na szczęście pozbierała sie tuż przed oddaniem skoku. Zrobiłyśmy voltę powtarzając najazd. Dean przyglądał się nam uważnie, widziałam jak podczas naszego skoku podczas stania macha nogą jakby dawał koniowi łydkę, co wyglądało komicznie. Przeszłam do kłusa, zrobiłyśmy voltę, przejście do stępa, a potem do galopu i od razu wyjeżdżając z zakrętu skierowałyśmy się na szereg, skok wyskok. Weszłyśmy w niego spokojnym galopem, dlatego nie było problemu z tempem i klacz ładnie poradziła sobie z zadaniem. Ponownie najechałyśmy na krzyżaka, na okser, i na stacjonatę, na której zabrakło mocniejszej łydki i drąg spadł. Jednak Dean szybko naprawił szkodę, my w tym czasie skoczyłyśmy jeszcze linię i poprawiłyśmy stacjonatę. Za poprawny przejazd nagrodziłam klacz intensywnym klepaniem po szyi. Po rozstępowaniu zsiadłam i zaprowadziłam klacz do boksu, a sama z Deanem udałam się na socjalową herbatkę.
-Samvaia?- zapytał Dean, jakby czytając mi w myślach. Namyślanie się nie trwało długo, razem z Lubym zerwaliśmy się z kanapy i ruszyliśmy do stajni. Na dworze było już zupełnie ciemno, plac oświetlały reflektory, ale po co katować się jazdą na zewnątrz w zimnie skoro ma się do dyspozycji krytą, ciepłą halę. Weszliśmy do stajni, ja od razu przeszłam do socjala żeby się przebrać, a Dean przeszedł na halę zobaczyć czy stoją przeszkody. Kiedy powiesiłam siodło na wieszaku i położyłam szczotki obok stanowiska wszedł Dean z wiadomością, że przeszkody są na swoim miejscu i wystarczy tylko wyregulować ich wysokość. Wzięłam się więc za wyprowadzenie Samvaii i czyszczenie jej. Niestety ostatnimi dniami trochę popadało czego skutkiem była ubłocona Sam. Nie powiem, ręce mi opadły, zawsze pod górkę. Ale dzielnie podjęliśmy się czyszczenia, tu tam siam, kopyta i już było całkiem dobrze. Założyłam jej ochraniacze, siodło skokowe, ogłowie z wytokiem, sięgnęłam po palcat i przeszliśmy na halę. Tam wsiadłam, podciągnęłam popręg i zaczęłyśmy stępować. Na początku powoli, zdawałam sobie sprawę, że podstawą treningu jest dobrze rozstępowany koń, dlatego ten ciągnący stęp trwał dosłownie chwilę i zmobilizowałam Sam do żywszego tempa. Klacz z początku była trochę ospała, jakbym wyrwała ją z popodwieczorkowego odpoczynku.
-Sami, trochę życia!- zawołałam dając jej łydkę i pomagając sobie palcatem. Kobyła odżyła i mogłyśmy zacząć prawdziwą rozgrzewkę. Zakłusowałyśmy, zastosowałam półparadę żeby klacz trochę się zebrała, robiłyśmy volty, przejścia do stępa i stój oraz ruszenia, zmiany kierunku. Przejechałyśmy także parę razy przez rozstawione cavaletti. W tym samym czasie Dean ustawiał przeszkody. Znałam ich rozstawienie, ale rozglądałam się mimowolnie dookoła ustalając sobie plan najazdu na każdą z nich. Samvaia kłusowała lekko i miękko co pozwalało na wysiadywanie chodu.
-Tak to ja mogę jeździć!- stwierdziłam z uśmiechem.
-Haha, nie to co na Sindbadzie!- zażartował Dean.
-Nic do niego nie mam, złote zwierzę...
-Ale jak z niego schodzisz to masz sztywny tyłek?- dokończył.
-Żebyś wiedział...- zwolniłam do stepa. Chwila na złapanie oddechu. Przeszkody miały wysokość do 110 cm, czyli nic trudnego, wręcz przyjemnego. Zagalopowałam, robiłyśmy różniste zwolnienia i przyspeszenia, jakieś volty, podstawowe rzeczy rozgrzewkowe + dużo dużo przejść. W końcu najechałyśmy na stacjonatę, metrówkę, bez żadnych trudności Sam skoczyła ją z ładnym zapasem. Dalej poleciałyśmy na krzyżaka i zwolniłam znów do kłusa, weszłam na mocniejszy kontakt, półparada i zagalopowanie. Teraz wjechałyśmy na okser, Sam trochę przytupała i w efekcie skoczyła z piątej nogi, ale no nic, trzeba poprawić. Tak więc ponownie najechałyśmy na przeszkodę, na kontakcie, przyłożone łydki, zamknieta w ręku i wyszedł ładny skok. Następna była linia stacjonata i double, która wyszła niczego sobie, a potem luźno stojąca stacjonata, przed która Samvaia odrobinę się potknęła, ale na szczęście pozbierała sie tuż przed oddaniem skoku. Zrobiłyśmy voltę powtarzając najazd. Dean przyglądał się nam uważnie, widziałam jak podczas naszego skoku podczas stania macha nogą jakby dawał koniowi łydkę, co wyglądało komicznie. Przeszłam do kłusa, zrobiłyśmy voltę, przejście do stępa, a potem do galopu i od razu wyjeżdżając z zakrętu skierowałyśmy się na szereg, skok wyskok. Weszłyśmy w niego spokojnym galopem, dlatego nie było problemu z tempem i klacz ładnie poradziła sobie z zadaniem. Ponownie najechałyśmy na krzyżaka, na okser, i na stacjonatę, na której zabrakło mocniejszej łydki i drąg spadł. Jednak Dean szybko naprawił szkodę, my w tym czasie skoczyłyśmy jeszcze linię i poprawiłyśmy stacjonatę. Za poprawny przejazd nagrodziłam klacz intensywnym klepaniem po szyi. Po rozstępowaniu zsiadłam i zaprowadziłam klacz do boksu, a sama z Deanem udałam się na socjalową herbatkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz