Nie było przebacz rano. Obudziły nas głośne dźwięki wydobywające się z dołu, a więc ktoś dorwał się do rogu. Nie powiem, że ogarnięcie się było rzeczą najprostszą, ale jakoś się udało i wreszcie zeszliśmy z Deanem na dół.
-Boże co wyście tam ta długo robili!- zawołała Eva jak tylko nas zobaczyła schodzących po schodach.
-Pff, głupio pytasz- krzyknęła Kaitlin z kuchni. Przewróciłam oczami.
-Lekkie spóźnienie i już snują brudne domysły- skwitował je Dean i uśmiechnął się od ucha do ucha.
Zaczęliśmy przygotowywać śniadanie. Bardzo ucieszyłam się, że dziewczyny oprócz ciast na wczorajszy deser poprzywoziły ze sobą inne przekąski takie jak sałatki, pieczywo czy wędlinę, co urozmaiciło potrawy na śniadaniowym stole. Oczywiście wszyscy byli przejęci wczorajszymi zawodami i ich oblewaniem. Co poniektórych bolała jeszcze głowa. Umówiliśmy się, że po śniadaniu należy pięknie sprzątnąć i przygotować się do Hubertusa, który zgodnie z planem zaplanowaliśmy na godzinę 12.30. Także nie posiedzieliśmy zbyt długo, ogarnęliśmy jadalnie i ruszyliśmy do stajni. Pierwsza w przygotowaniu konia do startu była Patrycja, której Ninyon nie utrudniała życia i grzecznie stała przy czyszczeniu. Niestety inni nie mieli tak różowo, na przykład ja. Zachowywująca się wczoraj dość przyzwoicie Kill dzisiaj była nie do zniesienia. Nie chciała podać nóg, prychała i ogólnie z przygotowaniem jej trochę mi zeszło. Wskoczyliśmy w piękne, odświętne stroje i dosiedliśmy wierzchowców po czym przenieśliśmy się na polanę w lesie.
Damon razem z jedną ze stajennych podali nam na rozluźnienie po kieliszku wódki, zadęli w róg i rozpoczęła się zabawa. Należałoby wspomnieć, że lisem był Dean, który w tamtym roku w wielkim stylu dogonił Luka. Ciekawa byłam jak to się rozegra dzisiaj. Zaczęliśmy się ganiać, szaleńczo galopować. Kill o dziwo żywo reagowała na sygnały, co pozwalało na bycie blisko Deana. Jednak on nie dawał się tak łatwo, Automatic był zwinny, zawracał praktycznie w miejscu i ruszał galopem z kopyta. Dosiadający Pana Dnia Luke również wziął sobie do serca to żeby odebrać Deanowi lisa. W paru momentach byłam prawie pewna, że dosłownie lada chwila, a Luke będzie miał go w garści. Gonitwa była zawzięta, co chwila kto inny próbował sięgnąć po rude futro na barku Deana. Mimo chęci wygranej grupa podzieliła się na tych, którzy żywo śledzili poczynania Lisa i tych, którzy ruszyli w pogoń dopiero, gdy Lis był blisko. Do tych drugich należała Patrycja z Ninyon, która nie należała może do tych najchętniejszych do szaleńczego biegania i Joej na Samvaii. June przez jakiś czas starała się ogarnąć Cirisa, który po rozpędzeniu się na prostej nie chciał wyhamowywać i wbiegałby do lasu. Natomiast cały czas Dean miał na ogonie mnie, Evę, Kaitlin, Austina oraz oczywiście Luka.
W pewnym momencie daliśmy sobie chwilkę na zlapanie oddechu, Dean znikł w zaroślach. Konie były całe mokre, a my...no cóż, również. Podjechałam do Damona, który podrzucił mi wodę. Kilka łyków i od razu lepiej. Konie stępowały, któreś podkłusowywało, wszyscy wypatrywali Automatica. W końcu w zarośla wjechała Kaitlin, ale wróciła po chwili stwierdzając, że tam ich nie ma. W tej samej chwili przez polanę przegalopował Dean. Byłam zaskoczona jaką szybkość potrafi Aut rozwinąć pod Deanem. Ruszyliśmy za nim. Kill zebrała się szybko, jakby wiedziała o co chodzi i chciała przyczynić się do osiągnięcia celu. Jednak nie tylko my ruszyłyśmy szybko, przegoniła mnie Sote z Evą, z boku był Luke. Kaitlin musiała nawrócić i dopiero nas doganiała. Deanowi drogę zajechał Adrian i mało brakowało by Luke sięgnął po rudego, ale nie, Dean jakoś się wykaraskał i ruszył wzdłuż ściany lasu. Mało sprytnie. Dałam Siwej łydkę i zaczęłyśmy galopować tak, aby zetknąć się z Automaticem w określonym miejscu. Na ten sam pomysł wpadła Patrycja i choć Ninyon nie była wyścigówką dawała z siebie 100%. Za Deanem cwałowała Eva na Sote. Ta kobyła miała ogień pod kopytami i przeganiali się razem z Lukiem.
Jeszcze tylko kilkanaście metrów dzieliło nas od Deana, kiedy ten nagle zwolnił, obrócił konia o 90 stopni i ruszył na mnie. Przez głowę przebiegła mi myśl, że idziemy na czołowe zderzenie, ale odzyskałam zdrowy rozum skierowałam Kill bradziej na lewo, zwolniłam i kiedy Dean mnie mijał sięgnęłam ręką w kierunku jego barku dotykając lisa.
Jednak się nie udało. Zaklęłam pod nosem jednocześnie uśmiechając się i zawracając konia. Teraz Dean był otoczony, w sumie kwestia kilku chwil kto złapie lisa. Jednak i to było mylne, Dean uciekł, tempa dorównała mu Eva, potem Kaitlin, którą Luke chciał dla żartów trochę zepchnąć. Gonitwa wydawała się nie kończyć, gdy nagle w tym nieziemsko szybkim galopie Eva krzyknęła i dała Sote po zadzie palcatem. Kobyła strzeliła białkami, spięła się i ruszyła jeszcze szybciej. Gdy były na wysokości Deana ten próbował skręcić, ale było juz za późno- Eva zerwała z jego ramienia rudego lisa. Wszyscy zaczęli bić brawo. Publiczność była wspaniała, bo równo kibicowała uczestnikom od samego początku podajc im od czasu do czasu jakiś napój i wykrzykując imiona koni i jeźdźców. Eva triumfalnie uniosła zdobycz w górę i spokojnym już galopem rozpoczęła rundę honorową. Zaczęliśmy się dołączać. Damon przez mikrofon oświadczył wygraną Evy i Deern. Byliśmy zmęczeni, ale tak zadowoleni ze wspaniałej zabawy, że nie miało to znaczenia. Po biegu przejechaliśmy się po lesie, aby rozstępować konie i wróciliśmy do stajni głośno rozmawiając o gonitwie. Każdy wyraził swoje spostrzeżenia, to jak bardzo blisko był lisa. Luke zawodził, że w następnym roku już nie przepuści okazji żeby dogonić Evę, która wybuchła śmiechem. Po powrocie do domu każdy się umył, zjedliśmy obiad, posiedzieliśmy jeszcze do wieczora gawędząc i koło 21 wszyscy się rozjechali. Ten weekend był pełen wrażeń.