Wyciągnęłam karą z boksu, przywitała mnie ciepło parsknięciem i cichym rżeniem. Na stanowisku trochę się kręciła, co zaczęło przyprawiać mnie o białą gorączkę, ale jakoś się uporałam. Dzień był przepiękny, po ostatnich burzach, deszczach i wichurach miałam serdecznie dosyć. Te dni przesiedzieliśmy w domu z Deanem przed telewizorem, wychodząc wieczorem na trening w hali. Dzisiaj świeciło słońce, nie było to słońce, które grzało mi twarz w czerwcu czy maju, które opalało każdą część odsłoniętego ciała, ale takie najzwyklejsze na świecie. Zawinęłam Fer owijki wokół nadpęci, wzięłam do ręki bat ujeżdżeniowy i przez szeroko otwarte drzwi stajni wyszłyśmy na dziedziniec, a potem skierowałyśmy się wprost na maneż. Kara głośno stukała podkowami o kostkę, jej kilkaset kilo wagi nie miało żadnego znaczenia podczas jazdy, była jak piórko, ale tego miałam doświadczyć za chwilę. Kiedy dotarliśmy na czworobok podciągnęłam popręg i wsiadłam. Ferra ruszyła chętnie do przodu po przyłożeniu przeze mnie delikatnej łydki. Stępowała równo na długiej wodzy, potem je zebrałam i zabrałam się za rozgrzewkę. Jakieś zatrzymania, ruszenia, cofnięcia, ustępowanie w stępie. Ruszyliśmy kłusem, wjechaliśmy na voltę. Ósemeczka, zmiana kierunku, ustępowanie w kłusie na prawo i lewo, wyciągnięcie i skrócenie chodu, kilka przejść do stępa i dałam nam chwilę. Klacz była bardzo grzeczna, szła energicznie do przodu, mocno pracując zadem. Znów zebrałam wodze, oddech karej uspokoił się co było znakiem do kontynuowania pracy, albo raczej dopiero jej początku. Wjechałam na środek czworoboku roboczym kłusem, zatrzymanie i ruszenie. Ferra energicznie zareagowała na łydkę i dosiad. Wjechaliśmy na długą ścianę i wykonaliśmy ciąg, klacz aktywnie unosiła kończyny w górę. Ruszyłyśmy dalej, potem wjazd na przekątną i wyciągnięcie kłusa, musiałam ją odrobinę przyhamować co by się nie rozpędzała i przy wjeździe na krótką ścianę zebrałam ją. Znów szła zebranym kłusem, w połowie długiej ściany znów ciąg, następnie przećwiczyłyśmy trawers i rewers. Obydwa elementy wyszły wręcz perfekcyjnie, przeszłyśmy do stępa. Najpierw stęp pośredni, potem na długiej wodzy. Klacz wyciągnęła szyję, ale nie obijała się, aktywnie szła do przodu. Potem zebrałam go i przy kolejnym oznakowanym punkcie zatrzymałyśmy się i cofnęłyśmy, następnie po zatrzymaniu łydka do galopu. Zrobiłyśmy dużą voltę, wjazd na przekątną i lotna zmiana nogi, okrążenie w zebraniu, wjazd na przekątną i wyciągnięty. Tu się znów chciała trochę rozpędzić, ale udało mi się ją ogarnąć w porę. Jeszcze pogalopowaliśmy, w kontrgolopie skrzyżował i musieliśmy poprawić. Jednak po wykonaniu jeszcze w kłusie paru elementów i przejściu do stępa mogłam nagrodzić ją solidnym poklepaniem po szyi. Byłam zadowolona z rezultatów pracy. Ściągnęłam ją więc do stajni, rozsiodłałam i wstawiłam do boksu.